środa, 4 grudnia 2019

Miniaturka 1


"– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? – spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę. 
– Co wtedy?
– Nic wielkiego 

– zapewnił go Puchatek. 
– Posiedzę tu sobie i na ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, 
to ten drugi ktoś nigdy nie znika." *






   - Hermiona! Czas do domu.
    Kobieta, która ją zaczepiła była jej asystentką. Była gryfonka dziękowała losowi, że trafiła w pracy właśnie na nią. Jej współpracowniczka zawsze chodziła uśmiechnięta. Potrafiła rozweselić ją w każdej sytuacji nawet jeśli wydawała się beznadziejna. Zawsze mówiła, że życie jest za krótkie na zamartwianie się. Każdy pomyślałby, że łatwo mówić ale Emily doskonale wiedziała, że ma rację. Życie jej nie oszczędzało. W wieku 24 lat zachorowała na ostrą białaczkę i wydawało się, że nie ma dla niej ratunku. Mimo tego ona cały czas zarażała ludzi wokół swoim optymizmem. Jej postawa została wynagrodzona i okazało się, że chemioterapia zaczęła przynosić pozytywne efekty. Po jakimś czasie zamiast łysej głowy nosiła długie, jasne brązowe włosy a w jej oczach ponownie pojawiły się iskierki szczęścia.
    Emily zawsze próbowała wygonić ją punktualnie z pracy. Kiedy wszyscy zbierali się do wyjścia kasztanowłosa kobieta zawsze musiała jeszcze coś zrobić. Tym razem uzupełniała kartoteki pacjentów. Aktualnie wypisywała, w których zębach wypełniła ubytki Panu Luriel.
    - Mhmmm... Już idę.
    - O nie, dawaj to! - Przyjaciółka zatrzasnęła jej kartę przed nosem.
    - Ej! - zawołała oburzona Hermiona
    - Masz iść do domu. Miriam czeka. Chociaż dziś nie zostawiaj jej samej do późna.
    - Zostało mi tylko trzech pacjentów.
    - Pacjenci poczekają, Miriam nie. Dzisiaj Wigilia. Obiecałaś jej. - powiedziała surowym tonem.
    - Oczywiście masz rację Emily. - Hermiona odłożyła okulary na stolik - Ja po prostu boję się, że ona znów zacznie za nim płakać.
    Emily przystawiła krzesło i usiadła obok Hermiony. Przyglądała się jej troskliwie, cierpliwie czekając na rozwój wypowiedzi. Kobieta dobrze wiedziała, że życie dentystki również nie należało do najłatwiejszych.
    - Czasami specjalnie wracam późno, żeby już tam nie jechać, chociaż jej obiecałam. Nie zabrałam jej tam już dwa miesiące i miałam nadzieję, że w końcu przestanie się upominać. Samej ciężko mi na niego patrzeć a kiedy ona go woła jest tylko gorzej.
    - Hermiona...ona ma prawo zobaczyć swojego ojca.
    Kobieta westchnęła ciężko i podniosła się z krzesła. Emily poszła w jej ślady.
    - Wiem. Już wychodzę. Ja pozamykam wszystko a ty już leć.
    Przyjaciółki uścisnęły się ciepło i pozgenaly. Hermiona zgodnie z obietnicą zamknęła centrum stomatologiczne i zdała klucze ochronie. Dobrze, że Emily z nią porozmawiała. Kobieta nie była już pewna czy większą krzywdę robi dziecku zawożąc ją do Draco czy odseparowując ją od niego. On na pewno by to zrozumiał ale czy to było słuszne?
    Hermiona wsiadła w samochód i ruszyła do domu. Na ulicach widziała mnóstwo par z dziećmi oraz zakochanych w sobie po uszy nastolatków. Trwały święta i każdy chciał spędzić ten czas uroczo. W mugolskim świecie takie święta miały jeszcze znaczenie. Dawno temu to właśnie w Wigilię jej mąż zgodził się przenieść do świata bez magii. Zbyt wiele cierpienia zaznali przez magię. Potracili najbliższych a puste miejsca lub znajomi przypominali im o śmierci bliskich.
    Draco radził sobie z tym lepiej. On nie znał innego życia. Wychowywał się wśród czarodziejów i skrzatów a o Hogwarcie słyszał od urodzenia. Ona miała do czego wrócić. Całe dzieciństwo spędziła w otoczeniu mugoli i nie widziała tu rodziny Weasleyów, którzy przypominali jej o bolesnej stracie pierwszego chłopaka. Hermiona pomału umierała w tamtym miejscu. Nie potrafiła pogodzić się z tym co się stało. Śniły jej się koszmary a w oczach często gościły łzy. Wspominała Draco, że chciałaby gdzieś uciec i zostawić to wszystko. Harry, Ginny, Ron, rodzice Draco, Blaise, Crabb, Goyle, Luna, Neville, Dean, Pansy, Dafne, Astoria... Nie ważne po której stronie walczyli ich odejście bolało tak samo.
    Młody mężczyzna nie mógł na to dłużej patrzeć. Skoro nie potrafiła ogarnąć się w magicznym świecie to został jeszcze ten mugolski. Zerwali kontakty ze wszystkimi. Załatwili sobie mugolskie wykształcenie i życiorys i wyrzekli się magii. Był to drastyczny krok. Arystokrata jednak nie załamał się. Musiał być silny dla Hermiony. Po pewnym czasie jej stan zaczął się polepszać i kobieta zdobyła pracę jako dentystka a on jako informatyk. Ich problemy zaczęły znikać i wszystko zamierzało ku dobremu.
    Chociaż stracili wszystko zyskali coś więcej - swoje szczęście. Wreszcie pogodzili się ze śmiercią przyjaciół i rodzin. Przestali rozpamiętywać bitwę o Higwart, w której zginęło tak wielu. Pewnego Dnia Hermiona zaszła w ciążę. Gdy Miriam się urodziła i mogli ją pierwszy raz wziąć na ręce myśleli, że będzie już zawsze dobrze.
     Los jednak lubił płatać figle. Kiedy Draco wracał z pracy do domu z na przeciwka uderzył w niego inny samochód próbujący wyprzedzać. Od tamtej pory mężczyzna leżał w śpiączce. Szanse na jego wybudzenie były niewielkie. Na początku Hermiona dowiedziała go codziennie ale z czasem robiła to coraz rzadziej. Nie mogła znieść tego widoku, nie po tym wszystkim co przeszli. W jej głowie znów pojawiały się koszmary ale tym razem musiała być silna dla Miriam.


    - Tato, proszę Cię, obudź się. Dzisiaj są moje urodziny. Obiecywałeś, że weźmiesz wolne, pójdziemy na lody i watę cukrową. Nie musisz mnie nigdzie zabierać. Nie musimy nigdzie iść. Wstań tylko... Obudź się tato. - po policzkach małej Miriam spływały łzy a cieniutki głosik odmawiał posłuszeństwa - Ja się nie gniewam, ja już nic więcej nie chcę. Ja wiem, że byłam niedobra, ja wiem, ja przepraszam tato, ja się nie chciałam wtedy z tobą pokłócić. Ja nie wiedziałam, że ty zaśniesz. Tato ja nie chciałam. 
    Mała dziewczynka trzymała ojca za rękę i położyła głowę na jego klatce piersiowej. Słuchała bicia jego serca i tak bardzo płakała. To były jej urodziny i Hermiona nie mogła tego znieść. Zagryzała pięść w kącie szpitalnej sali. Łzy lały jej się strumieniami a zduszony szloch trząsł jej drobnym ciałem. W tle słychać było ciągłe piszczenie aparatury medycznej. Pik, pik, pik.... Ciągle tylko to i płacz małej Miriam. 
    - Tato ja wiem, że ty żyjesz. Ja wiem, że ty mnie słyszysz. Ty się musisz obudzić! - krzyknęła uderzając małą piąstką w żebra Draco - Nie możesz mnie tak zostawić! Ja ciebie nigdy nie zostawię. 
    Hermiona nie mogła na to dłużej patrzeć. Podeszła do córki i siłą wzięła ją na ręce. Mała piszczała i wyrywała się ale była tylko dzieckiem. Szlochała głośno i wyciągała ręce do ojca. 
    - Tato! Tato! Zostaw mnie! Tato! Ja nie chcę stąd iść! Tato! 


    Krzyki małej nigdy nie wydostały się z głowy Pani Malfoy. Od tamtej pory dowiedziała Draco sama. Córka nie raz prosiła ją i obiecywała, że będzie grzeczna ale Hermiona więcej jej nie zabrała. Wiedziała, że to się skończy tak samo. Wytłumaczyła Miriam, że nie była niegrzeczna i że ona to wszystko rozumie ale nie powinna chodzić do szpitala. Obiecała jej, że zabierze ją do Draco gdy podrośnie ale dzieci nie dają łatwo za wygraną. Hermiona czasem ulegała jej prośbom i mówiła, że pojadą do taty razem. Zawsze starała się wtedy zostać w pracy tak długo, żeby czas odwiedzin się skończył. Do zmiany decyzji namówiła ją Emily. Skoro Miriam tęskni za ojcem powinna go zobaczyć.
    Hermiona otrząsnęła się i zaparkowała auto. Wysiadała oczyszczając głowę ze zbędnych myśli. Jej długie kozaki zostawiały pojedyncze ślady na śniegu i znaczyły przebytą ścieżkę. Na zewnątrz było biało i zimno. Schody w domu państwa Malfoy pokrywała gruba warstwa lodu. W tym roku mróz chwycił wyjątkowo szybko.
    Kobieta weszła do domu, odwiesiła kurtkę i zdjęła buty. Z korytarza dobiegało odnośne tupanie.
    - Mamo! - krzyknęła 5-cio latka i rzuciła się Hermionie na szyję.
    - Cześć kochanie. Chodź do kuchni odgrzeję Ci obiad.
    - Jadłam już.
    - Czemu tak wcześnie? - odpowiedziała kobieta.
    Posiłki jadały zwykle razem, chyba że dentystka musiała dłużej zostać w pracy. To, że Miriam zjadła sama odrobinę zabolało jej matkę.
    - Obiecałaś, że pojedziemy do taty i chciałam być już gotowa. - odezwała się dziewczynka, spuszczając wzrok w podłogę.
    - Ej, kochanie. - Hermiona delikatnie uniosła podbródek córki - Wszystko w porządku. W takim razie ubieraj się. Jedziemy.
    Mała aż pisnęła z radości. W podskokach zaczęła się szykować i już za kilka chwil była gotowa do drogi. Stała przed mamą dzielnie ściskając swoją ulubioną fioletową lamę z tęczową grzywką. Złapały się za rękę i wyszły na zewnątrz.
    Do szpitala prowadziła całkiem łatwa droga. Wyjazd z posesji w prawo, cały czas prosto a potem najtrudniejsza cześć :skręt po górkę w lewo. Hermiona przepuściła jadące samochody i ruszyła. Już wtedy zorientowała się, że to był błąd. W lewym lusterku zauważyła oślepiający błysk świateł. Nie sprawdziła czy nikt jej nie mijał. To był moment. Pisk opon, dźwięk klaksonu, przerażona twarz drugiego kierowcy i trzask.
    - Hermiona?
    Usłyszała głos tak łudząco podobny do jego. Miała problem z otworzeniem oczu. Czuła przyjemne ciepło na swojej dłoni. Walczyła ze sobą. Próbowała obudzić się z tego snu. Ile razy już przeżywała to samo? Draco wołający ją z tego drugiego świata. Po pewnym czasie straciła już nadzieję, że mogłaby to być prawda. Zawsze wracała do rzeczywistości z ogromnym rozczarowaniem.
    Tym razem jednak coś było inaczej. Nie budziła się a dręczący ją głos nie odchodził. Ciągle czuła coś na ręce. Postanowiła zaryzykować. Spróbowała jeszcze raz otworzyć oczy. Szybko pożałowała tej decyzji. Blask oślepił ją. Ponownie zacisnęła powieki kładąc wolną dłoń na czole i oczach.
    - Hermiona, kochanie.
    To przesądziło wszystko. Musiała go zobaczyć. Tym razem nie miała zamiaru odpuszczać. Nauczona poprzednią próbą tym razem delikatnie rozchyliła powieki. Klęczał przed nią. Jej Draco, platynowy blondyn z szarymi oczami był przy niej. Nic więcej się nie liczyło. Znowu miała przy sobie swojego męża, mężczyznę, którego kochała najbardziej na świecie. Nie potrafiła wydusić z siebie ani jednego słowa. Mogła tylko patrzeć i próbować uwierzyć.
    Coś jednak było nie tak. On się nie cieszył. Wyglądał na przerażonego. Minę miał zatroskaną a w oczach dało się dostrzec łzy. Nie rozumiała niczego. W końcu byli razem, dlaczego więc Malfoy zachowywał się w ten sposób? Nic jej nie dolegało. Odzyskała przytomność i wreszcie się spotkali. Powinien być szczęśliwy.
    - Co Ty tu robisz? - zapytał drżącym że strachu głosem.
    Wtedy zdała sobie sprawę, że coś musiało być nie tak. Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Nie wiedziała nawet gdzie jest, jak się tu znalazła ani tym bardziej co w tym miejscu robi.
    Hermiona rozejrzała się dookoła, lekko unosząc głowę. Znajdowała się na jakiejś plaży ale coś w niej nie grało. Była bardzo jasna aż zbyt jasna. Woda nie wydawała niebieska ani nawet błękitna. Wyglądała na niemal przezroczystą delikatnie zabarwioną błękitem. Piasek nie patrzył jej skóry chociaż słońce świeciło dosyć mocno. Przypominał kolorem kość słoniową a niebo było całkiem białe. Pomimo tego światło nie odbijało się od tych barw i nie raziło w oczy a jedynie dodawało uroczego blasku. To wszystko wydawało się zbyt piękne żeby było prawdziwe.
    - Hermiona co się stało? - Draco dalej nie odpuszczał.
    - Gdzie ja jestem? - zapytała.
    - To... taki stan pomiędzy. Znaczy ja nie jestem pewny. Tak mi się wydaje...
    - Pomiędzy czym?
    Hermiona przerwała mu jego marne tłumaczenia stanowczym pytaniem. Ewidentnie nie chciał jej czegoś wyjaśnić. Obawiał się prawdy i starał się ją ukryć. Nie potrafił jej okłamać więc jak zwykle zaczynał się gubić w tym co mówi. Zawsze tak było...kiedy jeszcze oboje żyli.
    - Draco. - szepnęła równie przerażona co on - Czy ja umarłam?
    Poczuła jak mocniej ściska jej rękę. To jej pasowało. Taki jasny wygląd tego miejsca sugerował, że to nie była rzeczywistość. Tym razem się nie obudziła. To nie był sen. Wreszcie spotkała swojego męża. Już nic ich nie rozdzieli.
    Nagle do głowy wpadła jej pewna myśl. Draco przecież żył. Owszem, zapadł w śpiączke ale nie umarł i powiedział jej przed chwilą, że to "stan pomiędzy". Bardziej prawdopodobne wydawało jej się, że jest teraz na granicy życia i śmierci. Wizja piękna ale coś nadal tu nie grało. Czegoś jej brakowało...
    - Gdzie jest Miriam?! - wrzasneła podnosząc się do pozycji siedzącej.
    Nagle wszystko sobie przypomniała. Wypadek i ten okropny trzask karoserii jej samochodu. Ich córka siedziała z drugiej strony więc miała większe szanse żeby wyjść z tego bez szwanku. Niczego tak bardzo nie pragnęła jak dowiedzieć się co z jej małą Miriam.
    - Hermiona uspokój się. - Draco próbował opanować sytuację. - Skoro jej tu nie ma to nic jej nie jest.
    - Powiedziałeś, że nie wiesz gdzie jesteśmy! Skąd możesz to wiedzieć?!
    - Bo umarli są tam.
    Odwróciła się gwałtownie w kierunku wskazanym przez męża. Nad urwiskiem wznosił się zamek ale nie byle jaki. Mury miały kilkanaście metrów wysokości a wieże, które do nich przylegały były jeszcze wyższe. Kamień podobnie jak wszystko inne w tym miejscu miał wyjątkowo jasny odcień ale do tego Hermiona zdążyła się już przyzwyczaić. Bardziej zastanawiało ją skąd Draco wie, że tam gromadzil się umarli. Nie widziała bram ani okien. Na murach nie było nikogo.
    - Tam nikogo nie ma. - powiedziała z powrotem przenosząc na niego rozbiegany wzrok. - Draco zaczynasz mnie przerażać.
    - Oni przychodzą. Patrzą na mnie. Tylko patrzą a ja nie mogę tam wejść. - głos mężczyzny zaczynał odmawiać mu posłuszeństwa. - Nie wiem, co mam robić.
    - Jacy oni? Draco tam nikogo nie ma!
    Hermiona czuła, że traci nad wszystkim resztki kontroli o ile jakąkolwiek wcześniej miała. Jedyną osobą, która mogła jej coś powiedzieć był Draco a on sprawiał wrażenie kompletnie załamanego człowieka. Wiele razem przeszli ale nigdy nie widziała go w takim stanie. To ona zawsze gorzej sobie ze wszystkim radziła a on jej pomagał. Jak miała mu się teraz odwdzięczyć skoro nie rozumiała niczego co ją oataczało. Cóż, jeżeli chciał wsparcia to wybrał sobie zły moment, bo Hermiona Malfoy martwiąca się o własną córkę to groźna Hermiona Malfoy.
    - Draco spójrz na mnie, do cholery!
    Zadziałało. Draco zaskoczony wybuchem żony szybko odzyskał fason. Skupił się na niej gotowy do udzielania odpowiedzi na wszelkie pytania.
    - Powtarzam pytanie. Skąd wiesz, że tam są umarli? - mówiła powoli ale dobitnie, nie dając miejsca na wykręty.
    - Bo ich widziałem. - odpowiedział, wciąż mając ten sam smutek wypisany na twarzy.
    - Kogo widziałeś?
    - Sama zobacz.
    Draco już na nią nie patrzył. Chwila orzeźwienia minęła. Nie mając za bardzo innego wyboru kobieta ponownie spojrzała na zamek. Tym razem szczęka opadła jej niemal do ziemi. Na murach stali jej zmarli teściówie a obok nich Ron. Po jej policzkach popłynęły łzy. Rudy mężczyzna zginął w bitwie o Hogwart podobnie jak rodzice Draco, zdradzając Voldemrota i walcząc za Pottera. Gdy tylko o tym pomyślała na murach zjawił się też Harry. Już wiedziała o czym mówił były ślizgon. Mężczyźni patrzyli na nią z daleka tak tęsknie, że gdyby tylko znała drogę od razu by do nich pobiegła. Przed oczami stanęły jej wszystkie wspólnie spędzone chwile. Nie potrafiła tego znieść. Byli tak blisko a jednocześnie tak daleko od siebie. Widziała miłość, którą darzył ją Weasley. Dostrzegła przyjaźń Harrego. Na myśl o przyjaźni na mury weszła też Ginny. Grupa zmarłych osób przyciągała ją i powoli skazywała na zatracenie. Gdyby jeszcze znalazła się tam Miriam i Draco....
    - Nie! - wrzasnęła, odwracając męża do siebie. - Nie patrz się tam!
    - Oni tam ciągle przychodzą. Blaise, Nott, Pansy, rodzice oni tam wszyscy są. - Draco mówił i płakał. - Widzę ich ale nie słyszą mnie. Ja tam muszę pójść ale nie mogę. Nie chcą mnie wpuścić.
    Kiedy Malfoy mówił na mury wchodziły wymienione osoby. Hermiona szybko pojęła o co chodziło. Widziało się tam osoby, które nie żyły a za którymi tęsknili. Gdy o nich myśleli oni pojawiali się na murach. Tęskniła za Draco ale on był obok niej. Bardzo chciała zobaczyć również Miriam ale jej nigdzie nie widziała. To oznaczało, że Draco miał rację. Miriam nic nie ucierpiała w wypadku.
    - Draco... Spójrz na mnie. - poprosiła łagodnie zwracając na siebie jego uwagę - Możesz do nich iść jeśli tego właśnie chcesz.
    Nie wierzyła, że to powiedziała. Właśnie puszczała swojego męża do krainy umarłych. Nie potrafiła mu tego zabronić ani namawiać go do powrotu. On bez słowa zostawił dla niej jedyny świat, który znał. Poświęcał się dla ich rodziny na każdym kroku. Czuła ogromne wyrzuty sumienia, że nie była dla niego dostatecznym wsparciem. Jak mogłaby go teraz zmusić żeby został z nią? Chyba samo przeznaczenie uwzięło się na nich. Nawet zostawiając wszystko za sobą okrutny los chciał ich rozdzielić. Nadszedł koniec walki z wiatrakami. Draco po wszystkim co zrobił i wycierpiał zaslugiwał na spokój. Była pewna, że to tęsknota za nią i Miriam nie pozwalały mu tam wejść. Nawet nie wyobrażała sobie jakie męki musiał znosić przez te dwa miesiące patrząc na tych, którzy odeszli i jak bardzo chcą go mieć u siebie. Każdy człowiek znowu chce poczuć uścisk matki, usłyszeć zmarłego przyjaciela jeszcze raz. On miał to na wyciągnięcie ręki ale stale pozostawał rozdarty pomiędzy życiem a śmiercią. Jak mogłaby kazać mu walczyć dalej? Ona miała dość po kilku minutach a on znosił to tak dzielnie.
    - Nie chcę Cię zostawiać.
    - Pamiętasz co mi przysięgałeś? - Hermiona z drżącym uśmiechem przekręciła obrączkę na ręku Draco.
    - I że Cię nie opuszczę aż do śmierci. - Draco zamknął jej małą dłoń w swojej.
    - Właśnie. Teraz widzę, że ta przysięga była bez sensu. Nawet po śmierci nigdy mnie nie zostawisz. Ja nigdy o Tobie nie zapomnę a Ty nie zapomnisz o mnie. Nasza miłość będzie trwać i łączyć te dwa światy aż w pewnym momencie ponownie spotkamy się w tym zamku. Razem z rodzicami, przyjaciółmi powitacie mnie tam i już zawsze będziemy razem. Śmierć to tylko taki kolejny krok. - nie próbowała już ukryć łez. - Na każdego przyjdzie czas a że Ciebie wzywają trochę wcześniej to nic. Los bywa okrutny ale ja to wytrzymam. Ja wiem, że ty i tak zawsze będziesz przy mnie i to jest najważniejsze. Zawsze byłeś.
    - Ja chciałem...tak bardzo chciałem do Was wrócić. Nie potrafiłem.
    - Wiem, Draco. Bardzo mi wstyd, że nawet po śmierci nie mogę sobie dać rady, że nawet wtedy nie jestem dla Ciebie takim oparciem jak Ty byłeś dla mnie.
    Draco łkał coraz bardziej. Przytknął dłonie Hermiony i złożył na nich czuły pocałunek mokry od łez.
    - Nigdy nie miałem w nikim większego oparcia niż w Tobie. Gadasz głupoty.
    Hermiona parsknęła śmiechem. Za to właśnie go kochała. Kiedy ona rozsypywała się na kawałki on potrafił ją pozbierać do kupy. Nawet kiedy mieli przed sobą perspektywę rozłąki na długie lata. Nie ważne przez co on przechodził dla niej zawsze znalazł siłę a ona czerpała ją pełnymi garściami. Była jej potrzebna żeby wychować Miriam chociaż w połowie tak dobrze jak by tego chcieli.
    - Tak bardzo chciałabym żeby Miriam tu z nami była. - wychlipiała wtulona w blondyna.
    - Nie mów tak. Ty musisz być przy niej ale nie tutaj.
    Pik, pik, pik... Ten dźwięk strasznie ją denerwował. Zamiast idealnej ciszy i Draco słyszała to irytujące pikanie. Znowu nic nie widziała. Otaczała ją ciemność ale już po chwili dobiegły ją głosy jakiś obcych ludzi. Gdzie trafiła tym razem?
    - Oddech prawidłowy. - usłyszała gdzieś z oddali.
    Otoczenie pomału zaczynało nabierać niewyraźnych kształtów. Wszystko było rozmazane a światło niemiłosiernie drazniło jej źrenice. Nagle ktoś brutalnie rozchylił jej powieki i żółte światło wpadało wprost do jej źrenic. Najpierw wiązka światła dostała się do jednego oka a później do drugiego. Gdy ją puścili mocno je zamknęła. Tylko to była w stanie zrobić. Nie miała siły ruszyć żadną częścią ciała.
    -  Reakcja prawidłowa. Odetnijcie dopływ kataminy.
    - Tak jest doktorze.
    Poczuła jak ktoś ciągnie ją za przedramię. Chętnie by zobaczyła kto to ale wciąż nie potrafiła się ruszyć. W tym momencie ogromnym osiągnięciem było to, że słyszała już pełną rozmowę tych ludzi.
    - Pani Malfot, słyszy mnie Pani?
    Słyszała doskonale ale nie miała siły odpowiedzieć ani nawet otworzyć oczu. Głos jednak jakby czytał w jej myślach i ani myślał dać jej chwili spokoju.
    - Halo, proszę Pani. Niech Pani otworzy oczy. Czy Pani mnie rozumie?
    Chciała odpowiedzieć ale to był kolejny błąd. Zamiast wydać dźwięk jedynie się zakrztusiła. Miała w gardle coś co bardzo jej przeszkadzało.
    - Spokojnie już wszystko w porządku. Proszę otworzyć oczy, pomału. O tak, bardzo dobrze.
    Po spełnionym poleceniu kobieta zrozumiała, że znajduje się w szpitalu a osobami rozmawiającymi byli lekarz i pielęgniarka. Leżała na łóżku podłączona do wciąż pikającego sprzętu. Wszystko niemiłosiernie ją bolało a szyja była unieruchomiona. Hermiona podjęła kolejną próbę rozmowy z tym mężczyzną ale nic z tego. Ponownie zaczęła kaszleć nie uzyskując zamierzonego efektu.
    - Spokojnie, zaraz wyjmiemy rurkę tracheostomijną. Nie, niech Pani nic nie mówi. To ta rurka w gardle przez którą nie może Pani mówić. Jeżeli mnie Pani rozumie niech Pani mruganie oczami.
    Spełniła polecenie bez zarzutu. Niczego tak nie pragnęła jak rozmowy z tym człowiekiem. W głowie piętrzyły jej się pytania, na które musiała poznać odpowiedź a ta cholerna rurka jej to uniemożliwiała.
    - Możemy wyjmować rurkę. Jeśli jest Pani gotowa niech Pani mrugnie raz jeśli nie to dwa razy.
    Mrugnęła tylko raz już nie mogąc się doczekać odzyskania głosu. Pielęgniarka sprawnym ruchem usunęła sprzęt z jej gardła i odłożyła na jakąś tacę. Hermiona ponownie kaszlała nie mogąc doliczyć się, który to już raz w przeciągu tych kilkunastu minut.
    - W porządku? - zapytał z troską lekarz.
    - Tak. - wychrypiała - Nie. Mogę się ruszyć.
    - Ma Pani założony kołnierz ortopedyczny. Musieliśmy zabezpieczyć Pani kręgosłup. Co Pani pamięta?
    - Wypadek. Jechałam do męża do szpitala i mialam wypadek. Gdzie jest moja córka?
    - Wszystko z nią dobrze. Nic jej się nie stało. Zaopiekowała się nią Emily Lewanns. Zna ją Pani?
    - Tak, to moja przyjaciółka. Co ja tu robię? Co się stało po wypadku?
    - Musiała Pani przejść skomplikowaną operację. Pani kręgosłup został uszkodzony ale proszę się nie bać. Operacja się udała przez jakiś czas czeka Panią rehabilitacja i wróci Pani do pełnej sprawności.
    - Operacja? - spytała zdziwiona - Ile czasu byłam nieprzytomna?
    - Prawie dobę.
    Hermiona nic z tego nie rozumiała. Czy w takim razie ten czas spędzony z Draco to tylko sen? Czy to jednak wydarzyło się naprawdę? Musiała to sprawdzić, bo była niemal pewna, że to nie było jedynie senne marzenie.
    - W jakim szpitalu jestem? - zapytała.
    - Św. Rity. w Ashford
    - Czy wie Pan może co z moim mężem? Draco Malfoy.
    Lekarz wydawał się nieco zdziwiony tym pytaniem. W końcu nieprzytomna kobieta nie mogła wiedzieć, co się stało. Thomas Ingroy był racjonalnym człowiekiem i nie wierzył w żadne siły nadprzyrodzone ani wyjątkowe przeczucia. To pytanie na pewno zesłał przypadek.
    - Cóż to Państwa szczęśliwy dzień. Oboje mają Państwo sporo szczęścia.
    - Nie rozumiem. On żyje?
    Lekarz zaczynał wątpić w swój racjonalizm. W końcu jak wytłumaczyć fakt, że w Wigilię żona pacjenta ma ciężki wypadek. W międzyczasie, gdy z kobietą jest gorzej i następuje moment krytyczny jej mąż wybudza się ze śpiączki po dwóch miesiącach a w dodatku robi to jakby na prośbę dziecka modlącego się na korytarzu aby chociaż jedno z jej rodziców przeżyło? Ale nie to było najdziwniejsze. Bardziej zastanawiało go to, że kiedy u Pani Malfoy zakończono operację sukcesem nie można było jej wybudzić przez ładnych kilka godzin aż Pan Malfoy nie kazał żonie wrócić do tego świata a przecież leżał w zupełnie innej sali. A teraz Pani Malfoy jest zdziwiona, że jej mąż żyje jakby wiedziała, że ledwo go odratowali gdy ta przyjechała do szpitala? Coś tu było mocno nie tak.
    - Hermiona!
    - Draco! Miriam!
    Lekarzowi nie było dane dokończyć swojego rozmyślania. Zostało ono przerwane przez wparowanie najbliższej rodziny pacjentki. Co prawda Thomas nie dokończył jeszcze wywiadu z obydwojgiem oacjentale tym razem wyjątkowo postanowił odłożyć to na później wprowadzany z sali przez pielęgniarkę.
    - Chyba miałam dziwny sen. - powiedziała do Draco.
    - O czym, mamusiu?
    - O bardzo jasnej plaży i wysokim zamku.
    Miriam już zdążyła się ulokować na łóżku matki i wtulić w jej szyję. Draco usiadł na brzegu i uśmiechnął się z tajemniczym błyskiem w oku. 
    - Obiecałem Ci kiedyś "I że Cię nie opuszczę aż do śmierci" - odpowiedział jej pozornie bez sensu Draco, przekrecając jej obrączkę na palcu. 
    Wtedy Hermiona zrozumiała, że to wcale nie był sen. Draco do nich wrócił. Dała mu wolną rękę a on nie odszedł... 
    - Dlaczego? - szepnęła 
     - Jak to było w tym filmie? "Miłość to najlepszy ze wszystkich drogowskazów"? Jeszcze się trochę ze mną pomęczycie. 
    Hermiona prychnęła śmiechem reagując jak zwykle na żarty byłego ślizgona. 
    - Wiesz co tatusiu? - Miriam spojrzała na niego swoimi czekoladowymi oczami - Bardziej męczyłam się bez Ciebie. 


***


*" Kubuś Puchatek i przyjaciele"

Witajcie kochani :*
Z okazji świąt Bożego Narodzenia życzę Wam dużo miłości, zdrowia i troszkę szczęścia w życiu. To są trzy filary, na których zbudować możecie wszystko. 
Życzę Wam również spokojnych i rodzinnych świąt. Żeby otaczali Was najbliżsi i Ci spokrewnieni jak i Ci, których sami sobie wybraliście na rodzinę. 
Oby nie dręczyły Was żadne problemy a troski odeszły w siną dal. Żebyście na swojej drodze spotykali samych życzliwych ludzi. 
Życzę Wam również szampańskiej zabawy w Sylwestra i obowiązkowo: żeby ten nadchodzący Nowy Rok nie był gorszy niż ten poprzedni!
Ode mnie mały prezent na święta w postaci miniaturki ;) 
Jeszcze raz WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!!! :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz