niedziela, 24 listopada 2019

Rozdział 4 "Wara kocie..."

  "Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
 nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje (...) 
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy:
z nich zaś największa jest miłość."*






    Blaise i Astoria byli bardzo zajęci sobą, kiedy do środka wszedł średniego wzrostu mężczyzna o jasno-brązowych włosach i trochę ciemniejszych oczach.
    - Witajcie, gołąbeczki.
    Małżeństwo gwałtownie odwróciło głowy w stronę gościa Nie mieli czym się okryć i leżeli na kanapie w jednoznacznej pozycji. Blaise, ponieważ znajdował się na górze zasłaniał swoją żonę. Niestety jego pośladki były wystawione na widok odwiedzającego ich człowieka i mocno denerwowało to ciemnoskórego mężczyznę.
    - Oby to było coś ważnego. - warknął
    - Myślę, że jest ale jak coś to wrócę później.
    - Nie trzeba. - wtrąciła Astoria - Mógłbyś się odwrócić Andrew?
    - Może i bym mógł...
    - To się odwróć! - powiedział zniecierpliwionym tonem Blaise.
    Andrew Dunlow widział, że były ślizgon jest na granicy wytrzymałości. Szybko spełnił polecenie kolegi, wiedząc co się wydarzy jeśli nie posłucha. Auror do trumny jeszcze się nie wybierał. W tym czasie Blaise założył spodnie przyniesione wcześniej z sypialni. W gorszej sytuacji była Astoria. Jej sukienka leżała przy ścianie dokładnie tam, gdzie patrzył się teraz zaprzyjaźniony auror. Spojrzała wymownie na męża a potem na swoje ubranie. Mężczyzna podniósł z ziemi suknię i podał ją swojej żonie. Kobieta sprawnie przełożyła ją przez głowę i naciągnęła materiał do połowy ud.
    - Zostawię Was, panowie. - odezwała się dumnie.
    Blondynka ruszyła wyorostowana w kierunku schodów, udając że nie widzi rozrzuconych butów czy torebki. Andrew odprowadzał ją głodnym wzrokiem ale tego też zdawała się nie dostrzegać. Przeciwieństwo stanowił Zabini. Bywało, że takie zachowanie mu schlebiało jednak z pewnością nie wtedy. Przez byłego ślizgona tym razem przemawiały zazdrość i zdenerwowanie. Według Blaise jego przyjaciel powinien być chociaż trochę zmieszany a on wykorzystywał sytuację i ewidentnie gapił się na tylek jego żony.
    - Podoba Ci się moja żona? - spytał prześmiewczo.
    - Całkiem ładna, widziałem lepsze. - odpowiedział auror spokojnie.
    - To może pogapiłbyś się na te lepsze?
    Mężczyzna uśmiechnął się jakby wyjaśniał coś niesfornemu dziecku. Skrzyżował ręce na piersi i wciąż mając wyraz radości na twarzy pokręcił głową. Z piersi wydobyło mu się ciche westchnienie.
    - Jeżeli nalegasz to ujmę to tak: - podjął wyzwanie Andrew - twoja żona to najlepsza partia jaką widziało to społeczeństwo i uwierz mi nikt Ci jej nie zabierze, bo wszyscy Grangerssowie, Malfoyowie i Zabini spaliliby za nią pół świata i ja też.
    Dunlow spojrzał wymownie w oczy przyjaciela i czekał na jego reakcję. Sam odbiorca tej wypowiedzi wydawał się nieco złagodznieć. Auror na chwilę się zapomniał i ta kwestia została już wyjaśniona. Nie było do czego wracać.
    - A właśnie skoro mowa o społeczeństwie, - kontynuował niespodziewany gość - słyszałeś że jego najwybitniejsi przedstawiciele zostali oskarżeni o nielegalną teleportację?
    - Co ty do mnie mówisz? I co mnie to w ogóle obchodzi?
    - A to, że nawet sam nadworny błazen Mardot chciał ich przyprowadzić do siebie. No ale jak Cię to nie interesuje to przekaż tylko Astorii, że jutro na 8 rano zaczyna pracę. - powiedział Dunlow szykując się do wyjścia
    - Czekaj, czekaj. - odpowiedział zaciekawiony Blaise - to aż taka afera?
    Posadził swojego gościa na kanapie i przyniósł dwie szklanki. Pstryknął palcami i  natychmiast pojawił się skrzat domowy.
    - Ogonku, przynieś mi butelkę whisky.
    - Tak jest, panie Zabini.
    Skrzat zniknął żeby po chwili pojawić się z zamówieniem właściciela. Eleganckimi ruchami postawił trunek na stoliku przy kanapie i zostawił mężczyzn samych.
    - Ogonku? - zapytał zdziwiony Andrew - Nie dość, że nazywacie je po imieniu to jeszcze jakieś dziwne ruchy mają te wasze skrzaty.
    - Astoria nie chciała widzieć przerażonych istot tylko porządną służbę. Twierdzi, że nie powierzyłaby swojego domu trzęsącym się galaretkom.
    - No dobra a jak to osiągnąłeś? - zapytał gość tym razem z pełnym zainteresowaniem.
    - Zapytaliśmy o imię, nie krzyczymy. Po prostu dobrze je traktujemy. One nie potrafią służyć gorzej, bo mają we krwi bycie najlepszymi pomocą i domowymi. Mogą się jedynie przestać bać wszystkich czarodziejów. - ciągnął dalej Blaise - Moje przestały się mnie bać kiedy dałem w pysk jakiemuś gościowi od Was jak przyszedł z jakimś wezwaniem. Wydzierał się na mojego skrzata i nie chciał przestać.
    - Ha ha ha! Nie wierzę! - rechotał rozmówca klepiąc się w kolano - Rude chodził z podbitym okiem, bo krzyczał na skrzata? Jak to sprzedam chłopakom to padną. - powiedział Dunlow ocierając łzy rozbawienia.
    - Nikomu tego nie sprzedasz i nikt nie padnie. - odpowiedział bardzo poważnie Zabini - Ja już skończyłem swoją wojnę z aurorami i nie chcę mieć nowej.
    Auror doskonale wiedział o czym mówi gospodarz. Sam pomagał mu w sprawie Astorii jakiś czas temu. Wiedział co jej robili a skoro Blaise twierdził, że jest niewinna musiał coś zrobić. Wiele nie mógł, ponieważ sprawa z góry była przegrana. Córka smierciożerców, którzy uciekli po przegranej Czarnego Pana, miała odpowiedzieć za błędy swoich rodziców. Jednak widząc małą iskierkę nadzieji w dowodach Blaisea, ułatwiał przyjacielowi kontakt z niektórymi osobami czy załatwiał widzenia z żoną. Dawał z siebie wszystko. Sam chciał przesłuchiwać Astorię ale Mardot mu zabronił, twierdząc że mija się to z celem, bo są znajomymi. Andrew musiał się go posłuchać, bo to on zajmował się przesłuchaniami. Organizował je, nadzorował lub sam przesłuchiwał. Na szczęście Astoria nie zmiękła dowody Blaisea i zeznania Draco oczyściły ją z zarzutów. Mężczyzna żałował tylko, że to nie Mardot znajdował się w pokoju przesłuchań, kiedy pojawił się tam jego kolega. Na jego niepocieszenie oberwała inna osoba.
    - Jasne, tak tylko żartowałem.
    - Mhm, mówiłeś coś o akcji z Mardotem.
    - Ach tak, słuchaj! - ożywił się auror - Dzisiaj międzynarodowy zakaz teleportacji złamała, złap się poręczy, Hermiona Granger. - Zabini wytrzeszczył oczy - Ten gościu, co trzęsie całym biurem aurorów szybko tam poleciał. Jak Mardot się o tym dowiedział to wybiegł z przesłuchania jak oparzony... Zobacz niby taki idiota a ma swoich donosicieli. Ale wracając do tematu, Mardot podobno udał się tam z nakazem sprowadzenia zatrzymanych do nas...
    - Zatrzymanych? Mówiłeś tylko o Granger.
     - No tak ale złapali przy okazji Weasleya, Pottera i tą młodą Weasleyównę. - Zabini wytrzeszczył oczy i wyglądał jakby trzasnął go piorun - Nieźle nie? Nasze kochane złote trio razem z panienką Pottera w pace. Nigdy nie myślałem, że dożyję takiej chwili. No ale to nie ważne, słuchaj, Andariel odprawił go z kwitkiem...
    - Przecież Mardot miał nakaz.
    - No miał, wystawiony na lewo.
    Zabini zaczął się śmiać. Każdy, kto utarł nosa znienawidzonemu aurorowi, zaslugiwał na butelkę ognistej. Mężczyzna czuł, że tak dobrego dnia już dawno nie było.
    - Muszę mu pogratulować. - powiedział Blaise, wciąż się śmiejąc.
    - Nie ty jeden, połowa Ministerstwa już go kocha.
    - Połowa Ministerstwa? To takie sprawy nie są tajne?
    - Są i dlatego nigdy mnie tu nie było. - powiedział Andrew, wymownie patrząc się na przyjaciela.
    - No jasne, bez obaw. Mów dalej.
    - No właśnie. Blaise, ty mi ciągle przerywasz! - zawołał z udawną urazą, na co jego kolega ponownie się zaśmiał. - Dobra do rzeczy, Andariel kazał mu wypierdalać i Mardot wrócił do nas. Poszedł do szefa, tamten się lekko mówiąc, zdenerwował i wysłał go po prawdziwy nakaz z odpowiednim papierkiem na uzasadnienie, bo się bał, że szef departamentu ds przestrzegania prawa mu odmówi. Obawy były słuszne. W uzasadnieniu napisał, że najpierw należy sprawę wyjaśnić a potem wystawiać nakazy. Podobno zapytał jeszcze Mardota czy ma też napisać, że obawia się o los podejrzanych ze względu na lewy nakaz.
    - Ty żmijo, powiedziałeś mu?
    - No nie wiem jak to się stało, może jakoś tak w przyplywie emocji? - zakpił Dunlow
    - Zasłużyłeś na najlepszą butelkę ognistej jaką mam. - odpowiedział Blaise ze śmiechem.
    - Będę pamiętał. No i na tym koniec tej historii. No prawie, w sumie to nie wiem dlaczego ale Granger i resztę puścili a skoro tak to chyba mogła się teleportować. Rellow nie chciał nic powiedzieć ale kazał poinformować Astorię, że jednak zaczynają jutro a nie za miesiąc. Coś mi się wydaje, że to ma ze sobą związek.
    - Kurwa, oby nie. Mam już dosyć wszystkiego, co ma ze sobą związek. To miała być zwykła praca a nie jakieś zagadki, związki i nie wiadomo co jeszcze. Mało mieliśmy już kłopotów? - dobry humor gospodarza zniknął w mgnieniu oka.
    - Spokojnie, stary. Nic się nie wydarzy. Erick to ogarnięty facet, który nie da im zrobić krzywdy.
    - Zaufałem Ci w tej kwestii i mam nadzieję, że się nie pomyliłem.
    - Spokojnie, mówiłem Ci, będzie dobrze.
    Blaise i Andrew rozmawiali jeszcze jakiś czas o mniej poważnych sprawach. Ta przyjaźń nie powinna przetrwać w obecnym świecie a jednak jakoś udało im się ją utrzymać. Stanowili dziwne połączenie - syna smierciożerców i aurora. Na początku każda postronna osoba myślała, że jeden z mężczyzn ma w tym interes. Potem uważali, że to symbioza aż zabrakło im plotek i przykładów pomocy. Czarodzieje musieli pogodzić się z tym, że oni jako jedni z pierwszych przełamali lody. Niestety nie dało to masowego efektu.
    Po jakimś czasie ponownie zeszli na temat Mardota. Chociaż jego metody pozostawiały wiele do życzenia to należało mu przyznać, że odnosił rekordową skuteczność. Większość pozostających na wolności morderców już namierzono i była to tylko kwestia czasu aż zostaną schwytani. Chociaż auror od dłuższego czasu opowiadał o przesłuchaniach prowadzonych przez nielubianego aurora ani razu nie wspomniał o Draco. Blaisea bardzo zaniepokoiło unikanie tematu przez jego przyjaciela.
    - Wiesz może co z Draco? - przerwał mu czarnoskóry mężczyzna.
    - Dalej zeznaje, z tego co wiem nic się nie zmieniło.
    Pomiędzy rozmówcami zapadła nie ręczna cisza. Los blondyna był z góry przesądzony i nie zapowiadało się na żadną zmianę.
    - Jakim cudem zeznania cudownego Pottera, wybawiciela tego świata mu nie pomogły. Nawet McGonagall była za nim i nic...
    - Wiem jak Cię to martwi.
    - Chyba nie bardzo... Wy takich tylko zamykacie.
    - Blaise opanuj się zanim powiesz o jedno słowo za dużo. - Andrew spojrzał gniewnie na siedzącego obok mężczyznę. - Nie ty jeden straciłeś kogoś przez tą wojnę.
    - Ja go zostawiłem...nie powinienem.
    Zabini zawiesił głowę i zamknął oczy. Malfoy wyraźnie zakazał mu kontaktu ze sobą, twierdząc że to niebezpieczne. Teraz Draco mógł jedynie zobaczyć w Proroku, który wypisywał na niego różne bzdury. Żałował, że się na to zgodził. Owszem, martwił się o Astorię ale ona i tak wylądowała na przesłuchaniach. Zawsze podejmował niby dobre decyzje, których później tylko żałował.
    - Chcesz mu coś przekazać?
    - Co?! - zapytał zaskoczony Blaise - masz z nim kontakt?
    - Nie mam ale Draco zawsze idzie od kominków do pokoju przesłuchań o tej samej godzinie. Musi zjechać windą w dół. Mogę go przy tej windzie przypadkiem spotkać.
    - Naprawdę mógłbyś?
    - Mógłbym ale tylko raz. To co Ci proponuję to według całego świata zdrada swoich, więc nie oczekuj tego więcej.
    - Okey, ten jeden raz. Powiedz mu, że postaram się jakoś pomóc, Granger jest kontrolerem ds przestrzegania prawa a już raz chciała mu pomóc. Będzie dobrze. - Blaise się zawachał - Powiedz mu, że Astoria jest w ciąży.
     - Gratulacje stary, co się nie chwaliłeś? - auror podniósł się i zaczął klepać po plecach przyjaciela.
    - Nie chcę zapeszyć. Nie rozpowiadaj tego.
    - Jasne. - Dunlow spojrzał na zegar - Dobra, będę się już zbierać. Dzięki i jeszcze raz gratulacje.
    Przyjaciel pożegnał się i opuścił dom Zabinich. Blaise wyciągnął paczkę i wyjął papierosa. Może i był pesymistą ale martwiła go cała ta sytuacja. Święta trójca została złapana w Rumunii i nikt nie chciał mówić o co chodzi? Do tego dochodziła jeszcze ta wcześniejsza praca i rozgrywki pomiędzy Rellowem a Mardotem. Coś tu było bardzo nie w porządku.


***


    Gdy zatrzymani razem z Erickiem Rellowem weszli do domu od razu naskoczyła na nich pani Weasley. 
    - Gdzie Wy byliście?! My tu od zmysłów dochodzimy... 
    Urwala, gdy zobaczyła starszego od swoich dzieci , dobrze ubranego mężczyznę. 
    - Dzień dobry. Pani Weasley, jak sądzę? 
    - Zgadza się. A kim Pan jest? 
    - Erick Rellow. - mężczyzna podał rękę pulchnej kobiecie - Jestem szefem Hermiony. Niestety przez nieporozumienie zatrzymano tych państwa ale już wszystko wyjaśniliśmy. Niestety władza ma jeszcze kilka obaw i muszę dopilnować aby ta czwórka wróciła do Anglii już dziś. Państwo oczywiście mogą zostać.
    - No proszę, mój młodszy braciszek znów coś przeskrobał. - odezwał się George trzymając małe dziecko na rękach.
    - Czy to Fred? - zapytała rozczulona Hermiona.
    - Tak, chcesz zobaczyć? - odparł z dumą młody tata.
    - Jasne.
    Hermiona szybko podeszła do dziecka. Był ubrany w body z długim rękawem i spodnie. Mały Fred miał już niecałe cztery miesiące i wyglądał jak urocza kuleczka. Miał ciemne oczy i łysą główkę. Usta pozostawały otwarte. Nosek był zadarty ale niewielki i o ładnym kształcie. Skóra dzidziusia przypominała w dotyku aksamit o kolorze mlecznej czekolady. Malec jedynie imię i nazwisko odziedziczył po Weasleyach. Z wyglądu przypominał Angelinę.
    - Śliczny jak mamusia. - powiedziała rozczulona Hermiona.
    - Powiedz mojemu bratu to też takiego będziesz miała.
    George mrugnał do niej. Była gryfonka zarumieniła się i utkwiła spojrzenie w swoich butach, które nagle wydały się jej bardzo interesujące. Oczywiście wiedziała skąd się biorą dzieci ale takie żarty ją peszyły tym bardziej, że obok stał Pan Rellow. Mimo swojego zmieszania nie była zła na starszego przyjaciela. Pamiętała czasy kiedy opłakiwał Freda i nie miał ochoty na żadne dowcipne uwagi albo docinki. Widziała jak bardzo George przeżył śmierć brata i nigdy nie chciała żeby te czasy powróciły. Jego syn nawet dostał takie same imię.
    - George! Przestań zawstydzać gości. Jak ty się zachowujesz? - w obronie Hermiony stanęła Molly
    - Tak tylko żartuję. - odpowiedział rudzielec, wciąż się uśmiechając.
    - Przepraszam Pana za tą sytuację. - zwróciła się tym razem do Ericka.
    - Spokojnie, przecież nie ma Pani za co. - odpowiedział ciepło.
    - No powiem szczerze tego jeszcze nie wiem. Dlaczego moje dzieci zostały zatrzymane?
    Matka Rona nie dodała nic o Harrym i Hermionie. Nie dlatego, że nie interesowała się ich losem. Przez te wszystkie lata wzajemnych przyjaźni i miłości Pani Weasley kochała tą dwójkę jak własną rodzinę. Nie traktowała ich gorzej niż swoich swoich potomków. Kiedy trzeba było ratowała ich a w zwykłe dni darzyła miłością i ciepłem. Kiedy kobieta przed obcym człowiekiem nie oddzieliła ich od własnych dzieci  serca całej piątki, która stała w pokoju, zabiły z o wiele większym uczuciem.
    - Pani Granger nie dopilnowała pewnych formalności w sprawie teleportu ale gdy spotkaliśmy się w Rumuńskim biurze wszystko załatwiła. Zatrzymanie reszty było skutkiem tego, że spotkano ich razem. Nie stało się nic poważnego.
    Hermiona była pod wrażeniem. Jej szef nie skłamał ani razu. Przedstawił jednak prawdę w taki sposób, że cała sytuacja wydała się błachostką.
    - Niestety - kontynuował - muszę eskortować całą czwórkę do Anglii. Tutejsi funkcjonariusze nalegali żeby sprawcy zamieszania wrócili już do domu. Są odrobinę przewrażliwieni.
    - Nie mogą pojechać jutro? Angelina i Charlie jeszcze nie wrócili. Myślę, że będą się chcieli pożegnać.
    - Przykro mi, proszę Pani. Mam dziś jeszcze kilka spraw do załatwienia.
    Molly Weasley ze smutkiem przyjęła odmowę jednak nie miała innego wyjścia jak tylko się zgodzić. Po serdecznych uściskach i pozdrowieniach wszyscy złapali się za ręce a Pan Rellow użyczył Hermionie swojego ramienia. Nie uszło to uwadze Rona, który zrobił niezadowoloną minę. Jeśli chodziło o relacje jego dziewczyny z innymi mężczyznami, rudzielec bywał zazdrosny a Rellow stanowił dobrą partię. Był bogatym i przystojnym mężczyzną. Miał szerokie wpływy i dobrą posadę w Ministerstwie. Nie spodobał mu się już pierwszego dnia ich znajomości.
    Wszyscy poczuli charakterystyczne szarpnięcie w okolicy pępka i po chwili znajdowali się przed domem państwa Granger. Rellow pożegnał się i zniknął a reszta weszła do środka.
    - Hermiona! Jak dobrze, że już jesteś. - ojciec przytulił ją ciepło. - Widzę, że znalazłaś przyjaciół.
    - Tak, tato. Wszystko było w porządku.
    Kłamstwo ciążyło dziewczynie na sumieniu. Zgodnie ustalili, że nie będą mówić rodzicom kasztanowłosej o całej sprawie. Chociaż bardzo ją to bolało musiała zataić przed nimi informacje, których się dowiedzieli. Rellow i Andariel wyraźnie zaznaczyli, że nikt ma się o tym nie dowiedzieć. Mogła jedynie przedstawić im wersję, którą znała reszta rodziny Weasleyów. O prawdopodobnym niebezpieczeństwie pracownicy Ministerstwa zabronili im wspominać nawet jednym słowem.
     - Bardzo się cieszę. - odpowiedział Pan Granger i zwrócił się do pozostałych. - Miło was widzieć.
    - Tato, znasz Harrego i Ginny są parą od jakiegoś czasu. Rona również znasz ale chciałam go przedstawić oficjalnie jako mojego chłopaka.
     - Słyszałem o Tobie wiele dobrego. - powiedział z uśmiechem i podał rękę Ronowi a następnie Harremu i Ginny. - O Was również. Bardzo się cieszę, że nas odwiedziliście. Zawsze jesteście tu mile widziani. Zapraszam do salonu.
     Chłopak Hermiony zgodnie z jej oczekiwaniami poczerwieniał po same uszy i nie wiedział co powinien powiedzieć z wyjątkiem skrępowanego "Dzień dobry". Hermionie wydało się to bardzo urocze. Na jego szczęście inicjatywę przejęła jego siostra nawiązując luźną i niewiele wnoszącą rozmowę.
    Przy herbacie opowiedzieli dosyć streszczoną historię ich pobytu w Rumunii. Dentysta był nieco zszokowany opisywanymi wydarzeniami. Wiedział jak zareaguje na to jego żona. Ona z pewnością nie przyjmie tego łagodnie gdy już wróci z zakupów. Jego obawy oczywiście się potwierdziły na szczęście uratował ich ponownie humor rudej przyjaciółki, która szybko podłapała temat zostawionej walizki. Jej żarty rozładowały napiętą atmosferę i zmieniły całe spotkanie w opowiadanie najśmieszniejszych historii. Hermiona zmieniona w kota, Hermiona ucząca Rona poprawnej wymowy zaklęcia, Hermiona zapraszająca Cormaka na przyjęcie... Jednym słowem Hermiona została gwiazdą spotkania.
    Późnym wieczorem trójka przyjaciół pożegnała się kolejną porcją uścisków, pocałunków, serdecznych życzeń i pozdrowień. Po wszystkim Potter i Weasleyowie wrócili do Nory umawiając się, że w weekend zostaną tu na noc. Pierwszy raz to oni mieli teleportować się do niej a nie na odwrót i była gryfonka bardzo cieszyła się z takiego obrotu spraw. Wreszcie czuła, że ma przy sobie wszystkich. Jednak w jej głowie wciąż kłębiło się mnóstwo pytań. Zaczynała mieć obawy czy kiedykolwiek doczeka się spokojnej nocy, nie martwiąc się o jutro.


***


    Draco szedł swoją codzienną drogą na przesłuchanie. Mijał mnóstwo ludzi, część z nich zaczął już rozpoznawać. Kobieta w wysokim koku zawsze zamierzała razem z nim do winy. Mężczyzna z blizną pod okiem każdego dnia skręcał w lewo zaraz przed korytarzem do windy. Tym razem szedł z nim jeszcze ktoś. Jego widział pierwszy raz.
    Kiedy wysiadła właścicielka upiętych włosów nieznajomy odwrócił się do niego. Skierował windę niżej za pomocą magicznej karty. Urządzenie zatrzymało się w podziemiach ale krata nie otworzyła się. Blondyn nie wiedział co się dzieje. Czuł się zagrożony a nie miał różdżki. Zarządzeniem Wizengamotu podejrzanym o smierciożerstwo magiczne przedmioty odbierano. Malfoyom zniknęła połowa zaczarowanych sprzętów domowych.
    - Pozdrowienia od Blaisea.
    Draco spojrzał chłodno na towarzysza. Nie ufał mu. Wiele osób go nienawidziło ale jeszcze nikt nie próbował go podejść a na pewno nie w ten sposób. Ten mężczyzna był pierwszą osobą, z którą nawiązywał kontakt od czasu otrzymania wyroku.
    - Nie bój się. Nazywam się Andrew Dunlow, jestem aurorem i przyjacielem Blaisea.
    - Miło poznać. Jestem Draco Malfoy jak za pewne wiesz i jeśli się spóźnię na przesłuchanie Mardot się zdenerwuje a ja nie bardzo chcę się z nim kłócić.
    - Wiem. Mardot dostał wezwanie do departamentu ds przestrzegania prawa w twojej sprawie. Mam Cię poinformować, że dziś przesłuchania nie będzie. 
    - Czemu informujesz mnie tutaj? - Draco nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć.
    - Tutaj nikogo nie ma i nie będzie dopóki nie odblokuję windy. Wyjdziesz kominkiem na dole eskortowany przeze mnie. Nikt nie może zobaczyć, że wracasz wcześniej. Potem wrócimy tutaj i za 3 godziny ponownie wyjdziesz ale tym razem normalną drogą.
    - Wybacz ale nie interesują mnie wasze gierki. Jeśli nie ma przesłuchania a ty masz mnie zaprowadzić do domu to czas żebym się tam udał i za te trzy godziny wróć po mnie.
    - A to szkoda, bo są na Twoją korzyść. Lepiej dla ciebie jak się jednak zainteresujesz.
     - W takim razie o co chodzi?
    - Załatwiłem nam to spotkanie, bo prosił mnie Twój przyjaciel. Pyta co u Ciebie i czy nic Ci nie potrzeba. Drugiej takiej szansy miał nie będziesz.
    Draco miał moment zawachania. To rzeczywiście była dla niego szansa. Mógł powiedzieć aurorowi o tym co przeczytał w notesie Mardota. Czas działał na jego niekorzyść. Spotkanie miało się odbyć za dwa dni. Andrew jednak musiał inaczej zrozumieć milczenie blondyna. Wywnioskował, że ten nie ma mu nic do powiedzenia.
    - Skoro tak wolisz. Powiem mu, że nic się nie zmieniło.
    Mężczyzna wypuścił ich z windy i przywołał ogień w kominku. Sterowała nim osoba z magiczną kartą - w tym przypadku Andrew. Czarodziej mógł dostać się jedynie w miejsce wskazane przez właściciela tej rzeczy. Draco już miał wejść do kominka, gdy ponownie usłyszał głos swojego rozmówcy.
    - A zapomniałbym! Blaise kazał Ci przekazać radosną nowinę. Astoria jest w ciąży.
    Draco uśmiechnął się tylko i zniknął w niebieskich płomieniach. W duchu dziękował swojej intuicji, że nie wygadał się przed tym człowiekiem.
 

***


     Dziś zaczynał się pierwszy dzień jej pracy. Założyła czarną sukienkę i srebrną spinkę. Miała klasyczny makijaż i wyglądała na przeciętną pracownicę ministerstwa, czyli tak jak chciała. Ostatnio za bardzo zwracała na siebie uwagę i nie potrzebowała tego teraz. Jej rodzice zaczęli już pracę więc wychodząc zamknęła dom i zabrała klucze do torebki. Oprócz wszystkich niezbędnych rzeczy znajdowało się tam jeszcze coś. Spakowała swój tajemniczy prezent. Nie wiedziała co o tym myśleć i musiała jakoś rozwiązać tę sprawę. Pomyślała, że lepiej będzie jeśli zabierze go ze sobą i pokaże Rellowowi. On na pewno jej pomoże.
    Hermiona przyszła do biura jako druga osoba. Nic dziwnego, przecież do rozpoczęcia pracy mieli jeszcze 40 minut. Na miejscu był już Pan Rellow, chociaż bardziej pasującym określeniem wydawało się "jeszcze" zamiast "już". Pod oczami pojawiły mu się sine okręgi. Koszula domagała się porządnego wyprasowania a włosy wyszczotkowania. Białka mu się zaczerwieniły. Mężczyzna wyglądał jakby nie spał od dwóch dni.
    - Proszę, szefie. - powiedziała Hermiona podając mu kubek z parującą kawą.
    - Granger, ty...nie powinnaś dopiero wychodzić z domu? - zapytał Rellow na wpół oburzony na wpół zdziwiony.
    - Przyszłam wcześniej. Poczekam gdzieś jeśli chce Pan zostać sam.
    Hermionie zrobiło się przykro. Zawiesiła głowę i zebrała się do wyjścia. Nie chciała się spóźnić a on witał ją jakby zrobiła coś złego. Przecież nie było nic niewłaściwego w tym, że stawiła się w pracy wcześniej.
    - Nie, nie. - Rellow wstał do niej i pociągnął ją delikatnie za rękę na kanapę. - Usiądź, proszę. Jestem trochę rozdrażniony. Nie za dużo spałem. Doceniam, że jesteś wcześniej, w końcu większość tutaj się spóźnia. - powiedział z lekkim, zmęczonym uśmiechem.
    - Nic nie szkodzi. - odpowiedziała, choć tak naprawdę wyobrażała sobie poranek w pracy inaczej. - Nad czym Pan tak pracuje?
    - Ja? A tak... Widzisz dziś macie dość ważne zadanie. Ty porozmawiasz z Mardotem a Astoria z resztą aurorów w biurze. Musisz wypytać o wszystko jak znam życie nic nie powie ani on ani jego koledzy ale takie rozkazy.
    - Rozkazy? - na to pytanie Rellow spiął się wyraźnie.
    - No... wiesz...wie Pani- odpowiedział nieskładnie - my też podlegamy pod wyższe osoby. To nie jest ważne, musi go Pani przytrzymać jak najdłużej nawet do 11.
    Hermiona była conajmniej zdziwiona zachowaniem swojego szefa. W niczym nie przypominał człowieka, którego poznała kilka dni temu. Opanowany, wygadany, kulturalny mężczyzna zniknął podmieniony przez bełkotającego bez ładu i składu człowieka. Pomyślała, że odłoży rozmowę o jastrzębiu na inny termin. Po dzisiejszym stanie swojego szefa nie wiedziała jak zareagowałby na taką informację.
    Pan Rellow pokazał jej miejsce pracy. Miała swoje biurko i siedziała tyłem do okna. Pokój dzieliła z Astorią, której jeszcze nie było. Dostała samonotują e pióro oraz takie zwyczajne. Mogła wybierać, którego używać. Nie miała wprawy w używaniu tego pierwszego i zdecydowała się na to drugie.
    Po jakimś czasie zaczęli schodzić się pozostali pracownicy. Sekretarka, specjaliści ds prawnych, specjaliści ds finansowych, specjaliści ds składów eliksirów... specjaliści ds wszystkiego. Jej praca polegała na wypatrzeniu nieprawidłowości w przestrzeganiu prawa a potem przekazywała to dalej do odpowiedniego czarodzieja lub czarodziejki. W pewnym sensie była informatorem, który musiał donieść o tym, co mogło się nie zgadzać. Do jej zadań należały kontrole z wybranymi pomocnikami, przesłuchania oficjalne o nieoficjalne oraz robienie z tego odpowiednich raportów.
    Tego dnia miała zacząć od przesłuchania i kompletnie nie wiedziała jak ma się do tego zabrać. Jedynym jej pomysłem było sprawdzenie jak Mardot traktuje swoich podejrzanych i świadków, tylko jak miała to rozciągnąć na trzy godziny? Wybrała czysty pergamin i pióro i zaczęła notować potencjalne pytania. Skupiła się na tym tak bardzo, że podskoczyła na wejście Astorii i Rellowa.
    Astoria nie przywitała się z nią. Wyjęła swoje prywatne rzeczy na blat, zabrała te, które były jej potrzebne i wyszła. Hermiona nie spodziewała się lepszej reakcji. Pomimo dosyć dobrego zachowania się na rozmowie przy ich szefie obie kobiety nie zapomniały ostrej wymiany zdań na korytarzu. Współpraca z blondynką nie zapowiadała się na łatwą ale była gryfonka nie mogła na to zbyt wiele poradzić. Ślizgoni mieli trudne charaktery nawet po zakończeniu szkoły. Niestety panna Granger musiała przyznać się, że sama nie zachowała się lepiej. Dała się wciągnąć w dziecinną pyskówkę i było jej z tego powodu strasznie głupio.
    Zdarzało się, że łatwo traciła panowanie nad sobą. Ginny zapewniała ją, że to normalne po tym co przeszli. Jej przyjaciółka widziała w tym reakcję obronną. Łatwiej było na kogoś naskoczyć niż dać się skrzywdzić ale Hermiona nie uznawał tego argumentu. Pamiętała wszystko co przeszła: napis "szlama", który wycięła jej Bellatriks, walkę z Nagini, ucieczka na smoku, bitwa o Hogwart, jednak mimo tych wszystkich zdarzeń udało im się wyjść z tego cało. Byli na świecie ludzie i czarodzieje, którzy traktowali ją z miłością i nigdy jej nie skrzywdzili. Jak mogła odzyskać panowanie nad sobą? Znała odpowiedź, to były wiara, nadzieja i miłość. Tak niewiele a jednoczescie tak dużo. Miała zamiar pomagać nawet smierciożercom a do tego te trzy rzeczy były jej niezbędne.
    Jej rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Wzięła się w garść i odgoniła smętne myśli. Musiała zacząć przesłuchanie Mardota.
    - Proszę.
    - Witam Pannę Granger. Widzę, że udało się Pani złamać prawo i nie ponosić żadnych konsekwencji.
    - Dzień dobry. Konsekwencje poniosłam takie same jakie ponieśliby inni na moim miejscu. Myślę, że Pan o tym już wie.
    - A mówili, że bystra z Pani kobieta. Cóż nie zawsze plotki się potwierdzają. - odpowiedział Mardot z perfidnym uśmieszkiem. - Jeśli można przejdźmy do rzeczy. Mam dziś dużo pracy.
    - Myślę, że Pana praca może zaczekać. Przesłuchania jeden dzień później nie zrobią Panu różnicy. - Hermiona walczyła ze sobą, żeby nie naskoczyć również na Mardota.
    - O co więc chodzi?
    - O Pana pracę, myślę, że to również Pan już wie.
    - Widzi Pani ja nie jestem Merlinem i nie wiem wszystkiego z góry. Nie przekraczam regulaminu, nie robię nic więcej niż muszę. Zamiast zająć się czymś pożytecznym, przesłuchujecie ludzi ratujących wam dupy! Co ja tu robię?! - Mardot nie próbował zachować powagi.
    - Odpowiada mi Pan na pytania. Jeżeli nie ma Pan nic do ukrycia to nie musi się Pan denerwować. Zacznijmy od tego jak to jest, że jednak sporo Pan wie. Wiedział Pan, że zostałam zatrzymana. Skąd?
    Mardot nie odpowiadał. Musiał się domyślać o co będzie pytany ale i tak nic nie mówił. Hermiona nie mogła podać mu verutaserum bez konkretnych zarzutów a póki co ich nie miała.
    - Czyli jednak ma Pan coś do ukrycia.
    Odpowiadała jej cisza. Mardot przeszywał ją swoim wzrokiem. Czarne ubrania kontrastowały z jego białą cerą. Wyglądał na zmęczonego życiem. Nie jak Rellow na niewyspanego, on przypominał jej Voldemorta. Człowieka, który ze względu na swój cel (w tym wypadku łapania śmierciożerców) nie spał miesiącami i powoli wariował.
    - Dobrze się Pan czuje? - zapytała nagle Hermiona.
    - Słucham? - Mardot był wyraźnie zaskoczony.
    - Jest Pan bardzo blady. Nie chcę, żeby Pan tu zemdlał.
    - Nie potrzebuję litości. Nigdy jej nie miałem i to przez Ciebie!
    - Może Pan rozwinąć?
    - Nie. - Mardot znowu przybrał obojętną twarz.
    - W takim razie słucham odpowiedzi.
Chyba, że Pan coś ukrywa i mam Panu odebrać różdżkę do wyjaśnienia sprawy.
    - No, no - powiedział auror śmiejąc się - nieźle. Pierwsza próba zastraszania za Panią. Ładnie ale bez podstaw. Groźby trzeba spełniać.
    Hermiona przyznała rację wszystkim innym - Mardot to pajac.
    - Chyba nie zdaje Pan sobie sprawy z Pańskiego położenia, więc wyjaśnię. Nie zrobił Pan nic w sprawie Dracona Malfoya, chociaż miał on silną linię obrony. Wiedział Pan z nieudokumentowanych źródeł o moim zatrzymaniu a miało to miejsce w Rumunii. Wypisał Pan nakaz i złamał Pan prawo, bo nakazy to nie Pańska działka. Wiem jak traktuje Pan smierciozerców i jest to znów niezgodne z prawem. Może według Pana to wszystko to brak podstaw ale dla mnie to są mocne podstawy. W dodatku utrudnia Pan śledztwo i nie współpracuje, myślę, że byłoby dla Pana lepiej, jeśli zacząłby Pan ze mną rozmawiać.
    Mardot zdębiał. Nie spodziewał się tego po kontrolerze, który pracuje tu jeden dzień. Jeśli bardziej ją zdenerwuje to rzeczywiście mogła narobić mu kłopotów a teraz nie były one potrzebne ani jemu ani reszcie jego biura.
    - Dobrze. Skoro tak Pani stawia sprawę to zaczynamy.



*"Hymn o miłości"
     

wtorek, 5 listopada 2019

Rozdział 3 "Dopóty dzban wodę nosi..."

"Kto szuka, ten najczęściej coś znajduje, 
niestety czasem zgoła nie to, czego mu potrzeba" *






  Hermiona obudziła się rano i spojrzała na naszykowaną walizkę. Spakowała wczoraj wszystko, oprócz Jastrzębia. Po odpowiedzi od Wiktora była ostrożniejsza. Nie wiedziała kto jej go przysłał i prawdę mówiąc nie podejrzewała o to swojego chłopaka. Mógł to być jeszcze Harry ale on nie dawał jej prezentów i wątpiła, że tym razem było inaczej. Musiała jednak sprawdzić co się z nimi dzieje...i zapytać o tajemniczego ptaka. W duchu postanowiła nie panikować. Przecież to, że dostała prezent nie wiadomo skąd i nie ma żadnych wiadomości od Weasleyów i Harrego jeszcze nie oznacza żadnych kłopotów. W głowie miała całą listę osób, od których mogła otrzymać figurkę a jej przyjaciele po prostu dobrze się bawią. Co prawda lista osób zaraz po Wiktorze była nierealna tak samo jak rzekomy powód ciszy ze strony bliskich.
    Odganiając natrętne myśli wykonała poranną toaletę, ubrała się i zjadła. Po wykonaniu rutynowych czynności pożegnała się z rodzicami i stanęła na środku pokoju skupiając swoje myśli na adresie, który dostała od Rona przed ich wyjazdem. Rodzice patrzyli na nią wyczekująco i...nic się nie wydarzyło. Pierwsza próba, druga, trzecia i dziesiąta a Hermiona stała dalej w tym samym miejscu.
    - Coś nie tak, kochanie?
    - To na nic! - wykrzyczała dziewczyna - Jestem na to za słaba.
    Hermiona usiadła na krześle i schowała twarz w dłoniach. Jej rodzice szybko do niej podeszli i z pytającym wyrazem twarzy oczekiwali na wyjaśnienia. 
    - Chodzi o to, że żeby się teleportować trzeba skupić myśli. Oczyścić umysł ze wszystkiego poza miejscem, do którego chce się dostać. Im dalej tym czystszego umysłu potrzebujemy. Rumunia jest bardzo daleko a ja się ciągle nimi przejmuje. Nie myślę o miejscu tylko o tym dlaczego ta banda kretynów się nie odzywa!
    Na ostatnie zdanie Państwo Granger aż podskoczyli. Rzeczywiście, Hermiona była tak zdenerwowana, że nie dałaby rady teleportować się z salonu do kuchni.
    - I co teraz zrobisz? - zapytała z troską kobieta.
    - No jak to co?! - zawołał oburzony Pan Granger - Stanie ponownie na środku i oczyści umysł ze wszystkiego oprócz miejsca docelowego. Bo dobrze to zrozumiałem, tak?
    Hermiona prychnęła widząc zaniepokojoną minę swojego ojca. Wyglądał jak przedszkolak, który pyta czy ten kolor to biały i czy to na dworze to jest śnieg.
    - Tak tato, dobrze zrozumiałeś. Masz rację trzeba wziąć się w garść.
    Ponownie stanęła i za sekundę już jej nie było. 
    - No, i to jest moja córcia. Zawsze sobie poradzi. 
     - Brawo motywatorze. Szkoda tylko, że nie wzięła walizki ani niczego innego. 
    Mężczyznę zamurowało. Rzeczy byłej gryfonki dalej znajdowały się na środku pokoju. Spojrzał na swoją żonę i wiedział, co zaraz usłyszy...



***

    - Ten facet ma rację. Zazdroszczą mi wszyscy. 
    Blaise Zabini uśmiechnął się dumnie i pocałował leżącą obok niego blondynkę. Brunet obejmował ją w talii a drugą ręką gładził jej włosy. Kobieta zetknęła się z nim czołem i zamknęła oczy. Miała wielu partnerów, jednak jej mąż był najlepszy we wszystkim. Nigdy nie pomyślała, że małżeństwo z rozsądku może być tak udane. Były ślizgon opiekował się nią a kiedy nastąpiła taka konieczność bronił jej.      Doskonale pamiętała moment, w którym na przesłuchanie wparował Blaise i rozbił głowę aurora o swoje kolano. Od początku była niewinna, chociaż cała społeczność czarodziejów twierdziła inaczej - cała z wyjątkiem jej męża. Nigdy nie powiedział, że kłamie i nigdy nie mówił, że lepiej dla niej jak się przyzna. Bito ją po nerkach, tak żeby śladów nie było widać. Nikomu się nie skarżyła. Posiadanie rodziców śmierciożerców miało swoją cenę. Zabini jednak nie odpuścił. Zbierał dowody i świadków aż udowodnił, że nie ma nic wspólnego z całym tym bagnem. 
    Kiedy dostał jej nakaz zwolnienia od razu popędził do pokoju przesłuchań. Zobaczył jak jakiś kretyn trzyma ją za włosy i wrzeszczy. Zareagował odruchowo. Pobiegł do niego, złapał za ten durny łeb i uderzył nim o swoje kolano. Słychać było trzask. Blaise odrzucił mężczyznę na ścianę, kucnął i uderzył go pięścią jeszcze parę razy aż ktoś wtulił się w jego bok. Ciemnoskórego chłopaka zamurowało. Zamarł w połowie wymierzania ciosu i odwrócił głowę. Obejmowała go żona. Niby nie było w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że oprócz jednego incydentu żyli w platonicznym związku. Nie kochała go aż do tamtej pory. 
    - O czym myślisz? 
    - O naszym pierwszym razie. - widząc zaskoczoną minę Blaisea dodała szybko - Konkretnie rzecz biorąc drugim. 
    Nerwowa atmosfera szybko opadła. Ich pierwszy raz był katastrofalną pomyłką ale drugi... 
    - I co? Chciałabyś coś konkretnego powtórzyć? - szepnął uwodzicielsko mężczyzna składając powolne pocałunki na jej szyi. Rękami przyciągnął do siebie żonę zdobywając jednocześnie dominującą pozycję. 
    - Masz komuś wpierdolić na moich oczach a potem zabrać do domu i pierdolić się ze mną do upadłego? 
    Blaise z wyraźnym zrezygnowaniem opadł na plecy po swojej stronie łóżka. Oczy zasłonił zgiętym ramieniem. Westchnął ciężko i powiedział sarkastycznie
    - Potrafisz podgrzać każdą atmosferę, kochanie. 
    Blondynka uśmiechnęła się do siebie. Zawsze bawiło ją wyprowadzanie z nastroju swojego męża. Gdyby tylko mu pozwoliła mógłby kochać się z nią 24 godziny na dobę przez 7 dni w tygodniu. Kobieta jednak skutecznie go hamowała. Dobrze wiedziała, że mężczyznom nie należy podawać się na srebrnej tacy. Po pierwsze jeśli miałaby się podać to tylko na platynie a po drugie mężczyzna musi się trochę postarać o kobietę.
    - Już ja Ci pokażę starania.
    Rzucił się na blondynkę ze śmiechem i przycisnął do łóżka ciężarem swojego ciała. Kobieta broniła się jednak robiła to bardziej szczęśliwymi piskami i krzykami niż siłą. Nie musiała pytać skąd wiedział o czym pomyślała. Nie chroniła się przed legilimencją. Blaise i tak usłyszałby wszystko, co tylko chciał. Nie potrafiła nic przed nim ukrywać i zwyczajnie nie miała takiej potrzeby. Po chwili poddała się mężowi wciąż się śmiejąc. Zaczął ponowną wędrówkę po jej szyi, schodząc coraz niżej. Zatrzymał się przy jej piersiach i spojrzał w jej błękitne oczy.
    - Ale skoro nie chcesz to nie będę Cię zmuszał. - powiedział ze złośliwym uśmieszkiem.
    Astoria zdębiała i przez chwilę patrzyła jak Blaise ucieka z sypialni łapiąc po drodze swoje spodnie.
    - Ani mi się waż.
    Chłopak nawet się nie odwrócił. Ciągle słyszała jego śmiech. Rzuciła w niego poduszką ale w ostatniej chwili zrobił unik i zniknął za drzwiami.
    - Blaise wracaj tutaj! - wrzasnęła - Masz szlaban na seks przez następny miesiąc!
    Odpowiedział jej tylko głośny, pełen radości śmiech. Nie mogła się powstrzymać i również parsknęła śmiechem. Pokręciła głową z niedowierzaniem i mrucząc pod nosem o tym z jaką osobą mieszka udała się do garderoby żeby wybrać najbardziej seksownie ubrania jakie posiadała. Zemsta bywała słodka.
    Po chwili zeszła na dół i zobaczyła Blaisea palącego papierosa. Cholerny Malfoy zaraził jej męża tym ochydnym zwyczajem, po którym śmierdziało w całym domu.
    - Idę do sklepu chcesz coś? - zapytała niewinnie.
    Czarnoskóry spojrzał na swoją żonę i zaniemówił. Wyglądała idealnie. Ułożyła włosy zaklęciem, tak że fale spływały jej za ramiona. Założyła sukienkę, którą mężczyzna lubił najbardziej. Miała głęboki dekold na plecach, sięgała to połowy ud i była w odcieniu królewskiej zieleni. Nie wybrała żadnego stanika więc sutki przebijały się przez materiał. Oczy podkreśliła brązowymi cieniami i wachlarzem długich, wytuszowanych rzęs a na ustach gościła soczysta czerwień. Do tego założyła beżowe klasyczne szpilki i torebkę w tym samym kolorze. Całość dopełniały diamenty na szyi, uszach i w pierścionku zaręczynowym.
    Blaise z trudem wypuścił powietrze z płuc i poczuł kolejną falę podniecenia. Wiedział doskonale, że była to zemsta ale takiego haczyka nie mógł nie połknąć. Każdy mężczyzna by się poddał. Taka zemsta kobiet zawsze odnosiła skutek... A szczególnie takiej kobiety.
    - Chcę żebyś nigdzie nie szła. Jeśli trzeba to wpierdolę komuś żeby móc Cię pieprzyć do upadłego. - odpowiedział były ślizgon błagalnym tonem.
    - Pytałam czy chcesz coś ze sklepu, głuptasie. - odpowiedziała Astoria uroczo się uśmiechając. - Jeśli nie to będę za 2 godzinki.
    To co działo się później totalnie ją zaskoczyło. Rzucił się na nią jak wyglodniały wilk. Pachnął ją na ścianę i bez zbędnej zwłoki zdjął jej koronkową bieliznę. Jego ręce pieściły jej ciało jednak nie były delikatne. Blaise całkowicie przejął inicjatywę. Całował ją, gdzie tylko mógł to robić stojąc. Zarzucił jej nogi na swoje biodra wyczyniając takie cuda w jej kobiecym miejscu jak nigdy wcześniej. Blondynce zabrakło tchu. Odchyliła głowę do tyłu i mocniej ścisnęła mężczyznę nogami. Wplotła mu palce we włosy i jęknęła z rozkoszy. Poczuła nieme pytanie w swoim umyśle ale nie musiała odpowiadać. Jej ciało mówiło za nią.


***


    Hermiona otrząsnęła się z pierwszego szoku. Po przybyciu do Rumunii szybko zorientowała się, że jej bagaż został w domu. Na początku zaczęła panikować a potem próbowała dostać się z powrotem do Anglii ale nie dało to żadnych efektów. Musiała chłodno ocenić sytuację. Nie ma nic oprócz różdżki i kartki z adresem w kieszeni. Była zbyt zdenerwowana by wrócić i teleportowała się nie do końca tam gdzie chciała. Znajdowała się dwie przecznice dalej niż zamierzała na szczęście wiedziała gdzie jest, bo przestudiowała okolicę na mapie w domu. W ogólnym rozrachunku jej sytuacja nie była taka zła. Ginny na pewno pożyczy jej niezbędne rzeczy, przecież miała zamiar zostać tu tylko na jeden dzień.
    Po uspokojeniu skołatanych nerwów ruszyła do miejsca docelowego. Ulica Strada Sibiru nie była bardziej wyjątkowa - zwykłe bloki mieszkalne. Jednak w tej części Europy przez większość czasu nie padał deszcz ani nie unosiły się mgły, co stanowiło przyjemną odmianę. Słońce oświetlało jej twarz i tak już rozpromienioną. Radość na myśl o spotkaniu przyjaciół było widać z daleka. Jej oczy wyrażały czyste szczęście.
    Tupiąc niskimi obcasami weszła po schodach przed drzwi ich mieszkania. Ręka drgała jej z przejęcia, gdy uniosła ją by zapukać. W duszy właśnie sobie wyobrażała jak zareaguje Ron kiedy ją zobaczy. Wzięła głęboki wdech i uderzyła kilkakrotnie o drzwi. Ze środka dało się słyszeć głośne "idę!" i za chwilę w przejściu ukazał się Harry. Patrzył na nią przez chwilę wytrzeszczając oczy a sekundę później rzucił się na nią i przytulał ją do siebie.
    - Hej wszyscy, Miona przyjechała! - zawołał ciągle się do niej szczerząc.
     - Miona?! Merlinie, Miona! - zapiszczała rudowłosa dziewczyna i rzuciła się na nich, co zachwiało i tak już niestabilną konstrukcją.
    Kasztanowłosa spojrzała w głąb korytarza i zobaczyła tam stojącego Rona. Miał założone ręce i uśmiechał się. Widać było, jak bardzo ucieszyło go jej przybycie. Skinął jej głową, popatrzył na nich jeszcze chwilę a potem powiedział :
    - Zostawcie ją, bo jej zaraz tlenu zabraknie.
    Hermiona delikatnie się zaśmiała i odsunęła od przyjaciół nadal trzymając im dłonie na plecach. Chłopak dziewczyny podszedł i też ją przytulił jednak spokojniej niż pozostała dwójka. Pocałował ją we włosy, oparł policzek na czubku jej głowy i zamknął oczy. Była gryfonka sięgała mu do barku. Objęła go rękami w pasie i wdychała jego zapach. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy jak bardzo za nim tęskniła.
    - Cieszę się, że w końcu przyjechałaś, Miona.
    - Ja też ale jestem tu, bo się martwiłam. Mogłeś odpowiedzieć chociaż raz na moje listy.
    Rudowłosy mężczyzna odskoczył jak opatrzony. Patrzył się na nią zdezorientowany.
    - Jakie listy?
    - Moje listy - te, które do ciebie pisałam.
    Hermiona była już lekko poirytowana. Wypisywała bardzo często a on nawet nie przeprosi.
    - Nie wiem jak mój brat - wtrąciła Ginny - ale ja nie dostałam żadnych listów. I z tego co wiem to nikt inny również.
    - Rzeczywiście bardzo śmieszne. To jest bardzo nieudany żart George!
    - Hermiona to nie jest żart. - odezwał się Ron - Pisaliśmy do Ciebie wszyscy. Nie odzywałaś się. Od zmysłów już odchodziliśmy.
    Nagle wszyscy odwrócili się w stronę schodów. Dochodził do nich coraz głośniejszy odgłos biegu. Na szóste piętro wpadło kilku mężczyzn jednakowo ubranych. Mieli na sobie granatowe bomberki i spodnie tego samego koloru. Byli zziajani i spoceni. Dyszeli głośno a kilkoro z nich opierało ręce na kolanach. Najniższy z nich wycelował palcem w złote trio oraz dziewczynę Harrego stojących na przeciwko nich.
    - Tam jest! - krzyknął mężczyzna resztkami sił. - Nie ruszaj się. Jesteś zatrzymana.
    - Co? - parsknął śmiechem wybraniec.
   Szóstka ludzi wyglądała tak żałośnie, że Hermionie zrobiło się ich szkoda a całą resztę zwyczajnie rozśmieszyli. Harry patrzył się na nich z wyjątkowo rozbawioną miną, Weasleyowie się śmiali a panna Granger zwyczajnie próbowała zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. To nie była normalna sytuacja. Najpierw listy nie dochodziły do adresatów, później wpadła banda mężczyzn, którzy o mało co nie wypluli płuc a na koniec mówią jeszcze, że Ginny jest aresztowana.
    - A możecie nam Panowie powiedzieć, co zrobiła Ginny, że jest aresztowana?
    - Ale dlaczego ja?!
    - Powiedzieli, że jesteś aresztowana.
    - Ale nie, że ja. Może to ty.
    Słysząc to Ron i Potter wybuchli śmiechem. Dwie dziewczyny kłócące się o to, kto zostanie zatrzymany to była conajmniej niecodzienna sytuacja.
    - Was to bawi? - zapytał mężczyzna, który właśnie wszedł po schodach - Grozi wam proces o złamanie międzynarodowego prawa a wy się śmiejecie? Za takie żarty słono można zapłacić.
    - Jakie znowu żarty. George ja się nie dam na to nabrać wyłaź! - krzyknęła Hermiona.
    - Dobra koniec tego, zwijajcie ich. Mamy do pogadania.
    Trwało to kilka sekund. W ich stronę poleciały zaklęcia obezwładniające i wszyscy wylądowali na ziemi. Do każdego z nich podszedł funkcjonariusz i teleportowali się w nieznane dla przyjaciół miejsce. Zostawili otwarte na oścież drzwi i sąsiadów przyglądających się całej sprawie.
    Pojawili się w surowo urządzonym pomieszczeniu. Oprócz biurka, dwóch krzeseł i szafy w rogu nie było w nim nic. Podłogę i ściany pokrywały szare odcienie a okna nie zamontowano. 
    Byli gryfoni odzyskali panowanie nad sobą i nerwowo rozglądali się po pokoju. Nie rozumieli z tego nic. Cała sytuacja przestała ich bawić i najchętniej ulotniliby się stąd. Ron wyglądał jakby za chwilę miał wybuchnąć ale nie zrobił niczego. Ich było czworo (w tym dwie kobiety) a przeciwników siedmiu.
    - Jedno z was może sobie usiąść. - powiedział mężczyzna w skórzanej kurtce.
    Zakłopotani przyjaciele wyglądali jakby oferta do nich nie dotarła. Dalej tylko stali i patrzyli, czekając na to, co miało się wydarzyć.
    - Dobrze, to może Pani w rudych włosach sobie usiądzie jako pierwsza.
    - Ale czemu ja? - zapytała przestraszona Ginny.
    - Nie wiem o co chodzi, proszę Pana ale ja mogę zacząć. - wtrącił Harry.
    - Cudownie. - odpowiedział już dosyć sfrustrowany funkcjonariusz - Siadaj.
    Harry usiadł a facet wstał i podszedł do szafy. Wyjął z niej jakąś fiolkę, samonotujące pióro, kilka kartek i wrócił z powrotem. Szybko rzucił jakieś niewerbalne zaklęcie. Gdy wybraniec odwrócił się zobaczył jak Weasley coś krzyczy. Przytrzymywał go jeden z mężczyzn ale tylko za ramię. Wyglądało to tak, jakby uspokajał rudzielca.
    - Zaklęcie wyciszające? - zaczął Potter.
    - Zgadza się. Ja siedzę przodem, Ty siedzisz tyłem. Mogą widzieć o co pytam ale nie zobaczą co Ty odpowiadasz.
    - Sprytne. - Harry pominął fakt, że przeszli na "ty" - Chcesz sprawdzić, czy nasze wersje będą takie same.
    - Lepiej dla Was, żeby były. Dobrze więc zaczynamy...
    Przesłuchujący urwał w połowie i przymknął oczy. Ścisnął nos na wysokości oczodołów. Oparł mocno zgięty łokieć na blacie biórka i zdawał się być czymś mocno załamany. Wziął głęboki wdech i dało się usłyszeć ciche "Nie wierzę" a później jakieś zaklęcie mamrotane pod nosem. Przez magiczną barierę dźwiękową przedostał się donośny głos kolejnej osoby, przez co Harry aż podskoczył.
    - Arthur, przyjacielu! - mówił mężczyzna z głupim wyrazem twarzy. - Doszły mnie słuchy, że znowu zajmujesz się moją robotą. To miło, że mnie wyręczasz ale moim ludziom rozkazuję ja i moich podejrzanych również przesluchuję ja.
    Nieznajomy objął Harrego ramieniem, przez co poczuł się on wyjątkowo niezręcznie. Mężczyzna cały czas szeroko się uśmiechał i wydawał się nie dostrzegać zakłopotana Pottera. Młodzieniec przestał dziwić się funkcjonariuszowi, że tak łatwo zirytował się na widok tego człowieka. Wyglądał jak...
    - Mardot, ty pajacu. - odparł Arthur - Nie przypominam sobie żebym zamawiał cyrk.
    Pierwszy raz od kilkunastu minut wybraniec całkowicie zgodził się z z mężczyzną w skórzanej kurtce. Pajac był idealnym określeniem na Mardota. Harry postanowił zapamiętać sobie to nazwisko.
    - To już stałem się czyimś podejrzanym? - zapytał prześmiewczo
    - Wątpię, Panie Potter. Można być podejrzanym o coś a nie być czyimś podejrzanym. - odparł Arthur nawet na niego nie patrząc - Skoro nawet osoba, która ma więcej szczęścia jak rozumu, dostrzega pewne absurdy to myślę, że możesz już wyjść.
    - Zawsze jesteś zbyt porywczy. Musisz czasem wyluzować. - powiedział Mardot, kładąc jakiś papier na biurku.
    - Co to jest?
    - Nakaz doprowadzenia zatrzymanych do ministerstwa w Anglii.
    - Wystawiony przez ciebie a podpisany przez szefa twojego biura? Myślałem, że już bardziej zbłaźnić się nie możesz. - odpowiedział uśmiechając się - Jak dla mnie możesz to nawet zjeść a nie nabierze mocy sprawczej. Taki nakaz może wystawić szef departamentu aurorów a podpisać go musi szef departamentu przestrzegania prawa.
    - Tak się składa, że pan Rellow to mój szef. - wtrąciła zadziornie Hermiona - i na pewno nie będzie zadowolony z tego, że ktoś go "wyręcza" w pracy.
    Mardot gniewnie spojrzał spod zmrużonych oczu. Wyglądał jakby miał za chwilę zdemolować pokój przesłuchań. Poczerwieniał na twarzy i zacisnął pięści. Chwilę jego wzburzenia wykorzystał Arthur.
    - Myślę, że Pan Erick Rellow  chciałby wiedzieć, gdzie znajduje się jego pracownik. Mógłbyś być tak dobry, Terry?
    - Wrócę z nakazem.
    - Tylko wcześniej dobrze sprawdź papiery.
    Terry Mardot wyszedł trzaskając drzwiami. Mężczyzna w skórzanej kurtce ponownie zamknął oczy i wziął głęboki wdech. Nie mógł uwierzyć, że nawet w Rumunii był skazany na tego idiotę. Młody Malfoy miał rację, że nie szanował tego człowieka. Od takich należało się trzymać z daleka, bo zwiastowali oni same kłopoty.
    - Dziękuję, Panno Granger. Nie wiedziałem, że się Pani dostała na stanowisko.
    - Nie ma za co. Niestety troszkę wyprzedziłam fakty. Dostanę się tam za tydzień.
    - Mhm...w takim razie lepiej żeby Erick Panią lubił.
    - Dostałaś pracę? - wtrącił Ron
    - Później porozmawiamy.
    - Słuszna uwaga. - wtrącił Arthur - Lepiej skończmy to zanim Mardot wróci. Dobrze w takim razie po kolei powiecie mi, co się dziś wydarzyło do momentu zatrzymania was przeze mnie. Potter, ty pierwszy.
    - Rano wstaliśmy, nigdzie nie wychodziliśmy. Rodzice Rona i wszyscy bracia poszli na rynek, my mieliśmy nadzieję, że dostaniemy list od Hermiony i...
    - Jaki list? - wtrącił funkcjonariusz.
    - A dlaczego Pan go pyta? - wtrąciła Ginny - Powie mi ktoś, co tu jest grane?!
    - Jasne. Nazywam się Arthur Andariel i zatrzymałem was w sprawie kontaktu z obecną tutaj Hermioną Granger. Samą zainteresowaną zatrzymałem za złamanie zakazu teleportów międzynarodowych. Coś tak czuję, że tracę czas na to przedstawienie i chcę to jak najszybciej zakończyć. To jak będzie, dasz mi przesłuchać Twojego chłopaka?
    - Skąd wiesz, że to mój chłopak?
    - Jakiego znowu zakazu? - wtrąciła Hermiona
    - To Pani nic nie wie?
    - Nie.
    - W związku z prawdopodobnym niebezpieczeństwem grożącym czarodziejom wprowadzono zakaz teleportacji pomiędzy państwami.
    Hermiona wyglądała jakby poraził ją piorun. Właśnie dowiedziała się, że złamała prawo międzynarodowe a to znaczyło, że została słusznie zatrzymana. Prawdopodobnie resztę zgarnęli, bo przyszła do nich. W głowie miała tylko jedną myśl. Rellow ją zabije.
    - To może ja złożę wyjaśnienia. - powiedziała słabym głosem kasztanowłosa.



***


    Draco od godziny czekał na Mardota. W trakcie przesłuchania przyszedł do niego jeden z aurorów i poprosił go do siebie. Terry wyszedł i zostawił go samego. Twierdził, że zaraz wróci. Jeśli kilkadziesiąt minut oznaczało u niego "zaraz", to Malfoy nie chciał wiedzieć ile czasu zajmowało mu "później". 
    Od pewnego momentu blondyn przyglądał się leżącym dokumentom. Bardzo kusiło go, żeby zobaczyć co tam się znajduje. Toczył wewnętrzną walkę z samym sobą. Chętnie podziałałby na szkodę znienawidzonego człowieka jednak głos rozsądku skutecznie go hamował. Ostatecznie nic by mu to nie dało a gdyby ktoś zobaczył go na szperaniu w rzeczach Mardota mógłby mieć problemy. Tylko jakie problemy mógł mieć śmierciożerca skazany na śmierć? Drugi raz go przecież nie zabiją. 
Głównym powodem, który skutecznie powstrzymywał Draco był los jego matki. Jeśli jemu powinęłaby się noga Narcyza będzie umierać sama. 
    "A jeśli znajdę na niego jakiś haczyk i dzięki temu zapewnię jej bezpieczeństwo i skuteczne leczenie?" - odezwał się prowokujący głosik w jego głowie. 
    "Jeśli znajdę na niego haczyk i Mardot będzie o tym wiedział zabije mnie i moją matkę żeby nie było dowodów." 
    "Powiem Blaisowi. Gdy pajac się zorientuje będzie już za późno. Informacja będzie znana odpowiednim osobom. Nic jej nie zrobi." 
    "A co ze mną?" 
    "Ja i tak umrę." 
     "A jak ktoś mnie nakryje i nic nie będę z tego miał?" 
    "Gorzej nie będzie." 
     Draco szybko zgarnął dokumenty aurora. Zobaczył notatkę z jego przesłuchania, kilka pytań, które miał mu jeszcze zadać, życiorysy osób, które go interesowały, a z którymi ślizgon miał kiedyś kontakt i puste kartki...jednym słowem nudy. Zostawił papiery i zabrał się za notes. Nic nie przykuwało jego uwagi ale i tak starał się zapamiętać daty umówionych spotkań i wybrane nazwiska pojawiające się w kalendarzu. Przerzucał kartki szybko, mając wrażenie, że zaraz ktoś wejdzie do pokoju przesłuchań. Nagle natrafił na coś ciekawego. 

"Dziedzictwo kulturowe. 
Czwartek 14:30"

    Draco doskonale pamiętał dzień, w którym Mardot i mężczyzna w skórzanej kurtce i czerwono-czarnych adidasach pytali go o ten departament. To musiała być bardzo ważna sprawa. Obcy facet strasznie się denerwował i wypuścili go wcześniej z przesłuchania, chociaż veritaserum dalej działało. 
    Arystokrata uznał, że już wystarczy i ułożył dziennik i dokumenty jakby nigdy ich nie dotykał. Modlił się w duchu żeby pajac nie pytał go o nie. Blondyn wciąż był pod wpływem eliksiru i musiałby odpowiedzieć zgodnie z prawdą. Nie był pewny czy postąpił słusznie ale coś mu mówiło, że jeśli jest jakaś szansa na pomoc mamie to jest ściśle związana ze wspomnianym departamentem.
    Były ślizgon miał ochotę podskoczyć na dźwięk otwieranych drzwi. Serce waliło mu jak oszalałe jednak resztą silnej woli zachował spokój. Spojrzał cynicznie na siadającego na przeciw niego aurora.
    - Nie spieszyło ci się. - rzucił kąśliwą uwagę.
    - Co robiłeś jak mnie nie było?
    Tym razem serce podeszło mu do gardła. Nie mógł skłamać i musiał odpowiedzieć pewnie i szybko.
    - Cały czas siedziałem na tym krześle. - odparł, mając nadzieję, że to wystarczy.
    - To dobrze.
    Mardot zdawał się być zadowolony z jego odpowiedzi. Od razu przeszedł do ponownego zadawania pytań. Miał jeszcze trochę ponad pół godziny i zamierzał je skutecznie wykorzystać. Nie podejrzewał niczego. Malfoy nie mógł się nadziwić jak wielkie szczęście mu się dziś trafiło. Chociaż w głowie ciągle skrywał tysiące obaw, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu czuł, że może mieć na coś realny wpływ oraz że jego reszta życia nie będzie bezcelowa. Jednocześnie nie wierzył jak łatwo jego przesłuchujący odpuścił. Na jego miejscu spytałby wprost, co przeczytał. Wiedział, że musi się bardzo pilnować. Mardot był idiotą ale mógł coś podejrzewać. W jego sytuacji nie było drugiej szansy. Jeśli dałby się złapać, założyłby matce pętle na szyję.
    Gdy skończyło się działanie eliksiru wszystko wyglądało dokładnie tak samo jak zawsze...prawie. Kiedy Terry kolejny raz próbował nawiązać z nim kontakt ślizgon odpowiedział mu bardzo konkretnie.
    - Wiesz co, Mardot?
    - Co takiego? - zapytał zaciekawiony auror.
    - Jesteś idiotą.
    Blondyn wyszedł i trzasnął drzwiami zostawiając mężczyznę samego. Musiał szybko skontaktować się z Blaisem. Tego dnia był poniedziałek a coś w kalendarzu tego pajaca było zapisane na czwartek. Miał niewiele czasu, żeby ustalić o co chodzi i musiał kuć żelazo póki gorące. Pozostawała jedna nierozwiązana kwestia. Nie wiedział jak miał to zrobić nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Był obserwowany i każda osoba, która utrzymywała z nim kontakt mogła mieć kłopoty, więc odciął się od wszystkich. Jeśli nagle skontaktuje się z przyjacielem aurorzy na pewno to sprawdzą.
    Zastanawiając się nad rozwiązaniem problemu przedostał się do domu za pomocą sieci Fiuu. Przywitał się z matką i usiadł przy niej na kanapie. W kominku palił się ogień i słychać było przyjemny trzask drewna. Pomieszczenie wypełniał ciepły blask płomieni. Meble miały kolor hebanu a ściany zostały pomalowane na ciemnozielony kolor. Na półkach stała pokaźna kolekcja książek. Do czytania można było skorzystać z kanapy i foteli. Znajdował się przy nich mały stolik.                   Narcyza i Draco woleli przebywać w niewielkim pokoju dla gości niż w salonie. Drugie pomieszczenie było surowo urządzone i puste. W tak ogromnym miejscu odczuwało się pustkę i dyskomfort. Tam gdzie znajdowali się teraz panowała ciepła atmosfera. Oboje lubili czytać lub patrzyć się na płonące drewno w kominku siedząc tu razem. W takich momentach Draco potrafił zapomnieć o tych wszystkich problemach i troskach. Niestety dziś musiał zburzyć tą sielankę.
    - Mamo, mogę zadać Ci pytanie? - zaczął niepewnie.
    - Oczywiście, Draco.
    - Coś łączy naszą rodzinę z departamentem dziedzictwa narodowego czarodziejów?
    - Nie kojarzę nic takiego. Dlaczego pytasz? - odpowiedziała zaskoczona.
    - Na przesłuchaniu, z którego wróciłem wcześniej Mardot pytał mnie o to.
    - Dziwne.
    - Wiem.
    Narcyza miała zaciętą minę. Doskonale pamiętała metody przesłuchań Mardota. Najchętniej sprawiłaby, żeby spłonął w piekle. Nic dla niego nie znaczyły składane obietnice i piękne słowa. Ten człowiek zawsze miał swój cel i realizował go bez względu na cenę. Przypominał jej w tym Voldemorta. Niby walczył dla jasnej strony ale metodami tej ciemnej.
    - Musisz na niego uważać. Jeśli pyta cię o coś dziwnego to nie bez powodu. - spojrzała na syna - Bądź ostrożny Draco.
    - Będę. Nie dam nas więcej skrzywdzić.
    Poszedł do swojego pokoju. Cały czas zastanawiał się, co ma zrobić. Jutro musiał zawiadomić kogoś - najlepiej Blaisea...tylko jak?


***



    Hermiona miała ochotę zapaść się pod ziemię. Nie czytała Proroka i nie wiedziała, że teportując się do Rumunii popełnia poważne przestępstwo. Przyznała się do wszystkiego i opowiedziała jak wyglądał jej dzień od początku aż do momentu schwytania przez funkcjonariuszy. Miała nadzieję, że nie poniesie zbyt surowych konsekwencji. W ogólnym rozrachunku nic się nie stało ale prawo to prawo i bała się jak to wszystko się zakończy.
    Arthur Andariel (tak przedstawił się mężczyzna w skórzanej kurtce) przepytywał każdego po kolei. Ponownie rzucił zaklęcie wyciszające a osoba, która już skończyła wychodziła z pokoju. Nie mogli przekazać sobie niczego.
    Podczas przesłuchania Ginny do pokoju wszedł zawiadomiony przez Mardota Erick Rellow. Zaczekał aż kobieta skończy zeznania i przywitał się z funkcjonariuszem. Do pomieszczenia ponownie zaproszono Hermionę. Kiedy zobaczyła swojego przyszłego szefa oblała się rumieńcem. Było jej wstyd, że zachowała się tak lekkomyślnie. Erick wyglądał na mocno rozbawionego, co zaskoczyło winną całego zamieszania.
    - Dzień dobry, Pani Granger. - przywitał się Rellow z szerokim uśmiechem.
    - Dzień dobry, Panie Rellow.
    - Od Pana Arthura usłyszałem już Twoją wersję. Czy jest coś jeszcze, co chciałabyś dodać?
    W głowie Hermiony od razu pojawiła się myśl o jastrzębiu. Z jakiegoś powodu nie wydało jej się słusznym mówić o tym Andarielowi.
    - Nie, panie Rellow.
    - W porządku.
    - Sprawy wyglądają tak. - wtrącił się drugi mężczyzna. - Złamała Pani prawo i jakimś cudem wie o tym Mardot. To kompletny idiota ale kiedy chce potrafi narobić komuś problemów. Przyznam szczerze, że moim zdaniem są państwo zamieszani w jakąś większą aferę ale nie z waszej winy. Możliwe, że grozi wam niebezpieczeństwo.
    - Jakie niebezpieczeństwo? - zapytała zaskoczona Hermiona.
    - Tego niestety jeszcze nie wiemy - odpowiedział jej przyszły szef - ale niech Pani sama o tym pomyśli. Wasze listy nie docierały. Ani Pani listy do nich ani ich do Pani. Kiedy zostajecie aresztowani, bo nie czytała Pani Proroka - tutaj Rellow znowu się uśmiechnął. - natychmiast dowiadują się o tym aurorzy z Anglii. Mardot zjawia się z nakazem sprowadzenia Państwa do Ministerstwa Magii i to nakazem wystawionym na lewo. Dziwne, prawda?
    - Ktoś chce nas odciąć od kontaktu ze sobą?
    - Takie mamy podejrzenia.
    - I co teraz?
    - Nic. - odezwał się Erick. - Wracacie do Anglii i jesteście pod obserwacją naszych najbardziej zaufanych ludzi i naszą. Bardzo dobrze się składa, że pracuje Pani ze mną. Będę miał na Panią oko. - Rellow mrugnał do niej porozumiewawczo.
    - Oficjalna wersja jest taka, że wracacie, bo nie ufamy Wam do końca. - wtrącił Andariel. - Reszta rodziny Weasleyów zostaje do końca planowanego pobytu i po całej biurokracji dostaną pozwolenie na teleportowanie się ze służbami Rumuńskiego Ministerstwa jako eskorty. Co jakiś czas będziecie kontrolowani oficjalnie w związku z tym złamaniem prawa.
    Hermiona nie wierzyła w to co widzi. Arthur Andariel był rozbawiony. Ktoś złamał prawo i obawiali się jakiegoś niebezpieczeństwa a on się świetnie bawił. Ten człowiek był dla niej pasmem zagadek a ona bardzo chciała je odgadnąć.
    - Oczywiście musisz ponieść karę. - mówił z coraz większym uśmiechem - Zapłacisz za akcję służb rumuńskich co wynosi 2 galeony i to wszystko.
    Tym razem nawet Hermiona się zaśmiała. Zdyszanych i ledwo trzymających się na nogach funkcjonariuszy ciężko było nazwać służbami. Dwa galeony stanowiły bardzo wygórowaną cenę.



 *"Hobbit, czyli tam i z powrotem" 
    


    
Witajcie kochani :)
W tym rozdziale akcja całego opowiadania zaczęła wkraczać na właściwe tory. W głowie mam już ułożone jak wszystko połączyć i skrzyżować drogi Draco i Hermiony. Obstawiam, że pewnie już się domyślacie jak to się stanie ale mojej wersji nie mogę wam jeszcze zdradzić.
Historia Dracona nadal jest dla mnie ciężka. O wiele łatwiej pisze mi się o Zabinich i Hermionie. Do opowiadania oprócz Rellowa i Andariela planuję wprowadzić jeszcze kilkoro bohaterów. Mam nadzieję, że już niedługo przypadną Wam do gustu :)
Każdy komentarz jest dla mnie ogromną motywacją i bardzo ucieszyła mnie propozycja dołączenia do Magicznego Zbioru. Jest to blog mający na celu zwiększenie zasięgu blogów o magicznej tematyce. Jeśli wyświetlicie wersję na komputer znajdziecie go na liście polecanych.
Na wspomnianej liście znajduje się jeszcze jeden blog o tematyce Dramione "Drżenie serc". Historia mnie zaciekawiła i owszem czytałam już takie wersje tego parringu ale ta mnie wciągnęła. Jeżeli ktoś ma ochotę na coś mroczniejszego to serdecznie zapraszam i polecam. Niestety od jakiegoś czasu nie było tam nowego rozdziału ale nie są to lata więc mam nadzieję, że blog będzie kontynuowany.
Dajcie znać co myślicie o mojej historii oraz czy zainteresowaliście się poleconą przeze mnie listą. Postanowiłam, że jeśli znajdę coś ciekawego dam Wam na to namiary. Jeżeli chcecie, żebym poleciła Wam również skończone blogi, dajcie znać w komentarzach. Na blogspocie jest ogromna ilość świetnych historii ze świata J. K. Rowling
Pozdrawiam i ściskam Was mocno :*
Pani Black