piątek, 27 grudnia 2019

Rozdział 6 "Chcąc poznać przyjaciela..."

"- Wiesz, co mi powiedział? - zapytał, ocierając policzki wierzchem dłoni. - Obiecał, że opróżni mój umysł. Wyzeruje i napełni nienawiścią. 
Ale nie dotrzymał tej obietnicy. 
Zamiast nienawiścią wypełnił mnie nadzieją."* 



    Przyglądali się sobie w milczeniu. Ona stała ze łzami w oczach a on starał się poskromić narastające zdenerwowanie. Chociaż w pierwszej chwili oboje chcieli się jakoś dogadać i pomóc Narcyzie, ich charaktery, lata uprzedzeń i wzajemna niechęć wzięła górę. Przebywanie tych dwojga w jednym pomieszczeniu sam na sam dłużej niż pięć sekund musiało doprowadzić do awantury. Tak też stało się i tym razem, co nie oznaczało, że Draco i Hermiona byli z siebie dumni. Każde z nich dręczyły wyrzuty sumienia spowodowane ich delikatnie mówiąc niekulturalnym zachowaniem.
    Była gryfonka miała zamiar pomóc Draco a jedyne co osiągnęła to kolejne wyzwiska pod swoim adresem. Ciężko powiedzieć żeby sobie na nie zasłużyła ale czego mogła się spodziewać? Wiedziała, że nie będzie łatwo i jej wybuch do niczego ich nie doprowadzi. Mogła się powstrzymać. Pomogła arystokratce i nie dostała żadnych podziękowań jednak co one znaczyły w obecnej sytuacji? Gdyby wiedziała, że Draco bez słowa przejdzie do celu jej wizyty i tak zrobiłaby to samo. Zachowała się jednak inaczej i zbudowała kolejną barierę pomiędzy nimi. Początek ich współpracy wyglądał tragicznie i niestety ale panna Granger miała w tym swój udział.
    Były ślizgon również nie popisał się dobrymi manierami. Czego ona się spodziewała? Miał rzucić jej się rzucić do stóp i wychwalać jej zdolności w międzyczasie dorzucając podziękowania? Nie istniała taka możliwość, nie po tym wszystkim co przez nich przeszedł. Rozgoryczenie i gniew na tą całą pseudo jasną stronę musiał znaleźć ujście. Tak się złożyło, że jedyną osobą, na której mógł się wyżyć była właśnie Hermiona. Mimo to wiedział, że przesadził. Wyzwał ją od szłam zupełnie bez sensu. To, że miał prawo wygarnąć jej pasywną postawę w stosunku do oskarżeń pod jego adresem to jedno ale to, że wypomniał jej pochodzenie w tak brutalny sposób to co innego. Kierował się schematem, który znał i którego bardzo nienawidził. Jak miał jednak przekonać do tego cały świat skoro nadal nim podążał? W duchu gratulował sobie debilizmu, którym się wykazał tym bardziej, że nie widział sposobu żeby daną sytuację naprawić. Mimo wszystko on nie zaczynał i nie chciał się kłócić więc nie miał zamiaru przepraszać a już na pewno nie jej.
    Draco stał oparty o biurko, na którym stały leki Narcyzy. Starał się uspokoić oddech, co nie było łatwe. W głowie ciągle wybrzmiewały mu słowa Hermiony. "Latałam przez pół Ministerstwa żeby Ci pomóc". Nie dawało mu to spokoju.
    - Co to miało znaczyć, Granger? - zapytał nadal odwrócony do niej.
    - Co? - zapytała głupio, zaskoczona nagłym przerwaniem ciszy.
    - Powiedziałaś, że chciałaś mi pomóc.
    Hermiona nie była w nastroju do zwierzeń. I tak mu nie ufała a on tylko dawał jej ku temu więcej powodów. Może jeszcze chwilę temu by mu powiedziała...może. Teraz napis "szlama" na przedramieniu palił ją żywym ogniem. Nie miała zamiaru puścić mu płazem kolejnej zniewagi.
    - Nie ważne.
    Pięknie...Draco starał się jakoś ogarnąć całe to przedstawienie ale nie. Granger nie mogła współpracować. Królewna zdecydowała się obrazić. Jednak mimo wszystko ta kobieta właśnie pomogła jego matce więc nie mógł tak po prostu jej wyrzucić. Być może należały jej się jakieś słowa uznania ale szybko otrząsnął się z tych myśli.  Przeprosić też jej nie zamierzał. Na samą myśl robiło mu się niedobrze. Nadal uważał, że jeśli mają sobie dziękować to powinni to robić chronologicznie a to oni pierwsi jej pomogli. Może kiedyś by jej to powiedział...może.
    - Niech będzie. - powiedział odwracając się do niej - Jeśli chcesz się tu kłócić to proszę bardzo nie ma problemu ale to się już żałosne robi. - skłamał bez mrugnięcia okiem. - Powiedz lepiej po co przyszłaś. Zakładam, że nie prywatnie.
    - Trochę tak, trochę nie. - odpowiedziała ironicznie wciąż obrażona Hermiona.
    - Czy Ty myślisz, że ja mam ochotę na jakieś zgadywanki?! - tym razem to on uniósł głos.
    - A myślisz, że ja mam ochotę być nazywana szlamą zaraz po tym jak pomogłam Twojej mamie?
    Głos kasztanowłosej był spokojny i opanowany. Łzy już dawno zniknęły. Malfoy nie przypuszczał, że to w tym tkwił główny problem. Wiedział, że nazywając ją tak przesadził ale uważał, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej a nie jej podstawa. Nie potrafił zrozumieć czemu przywiązywała aż taką wagę do tej obelgi skoro ich kłótnia nie polegała na głupich wyzwiskach i dotyczyła ważniejszych aspektów. W tym momencie do głowy wpadł mu iście szatański pomysł. Skoro Granger tak bolała taka pierdoła to miał na nią lepszego haka. On go wykorzysta a ona mu pomoże. W końcu istniały jeszcze propozycje nie do odrzucenia.
    - Pewnie nie ale dobrze, że jesteśmy w temacie...
    - Malfoy, czy Ty chociaż siebie słuchasz. Przed chwilą powiedziałeś, że kłótnie są żałosne. - jęknęła znudzona.
    - Merlinie, a mówią, że Ty inteligentna jesteś...
    - Malfoy, nie pozwalaj sobie! - pogroziła mu palcem.
    - Dobra, nie unoś się tak, szkodniku. Musimy poroz...
    - SZKODNIKU?! Jak Ty się do mnie odzywasz rozpieszczona fredko?!
    - Ej! Uważaj na słowa!
    - To Ty uważaj! Nie masz prawa...
    - DOBRA KONIEC! - ryknął Draco, czując, że tyrada Granger dopiero się rozpoczyna - Jebać kto kim jest...
    - Nie przeklinaj, Malfoy.
    Arystokrata przejechał sobie otwartą dłonią po twarzy i ponownie odwrócił się do byłej gryfonki plecami. Jak rudzielec i bliznowaty wytrzymywali z nią tyle lat - nie miał pojęcia. Jego już po kilkunastu minutach w jej towarzystwie trafił szlag. Teraz już myślał, że chyba nie wszytko pójdzie po jego myśli. Nie wziął po uwagę uporu i nieprzewidywalności kobiety. Jeszcze przed chwilą ją zastraszył a teraz zwracała mu uwagę o to, że przeklął. Nie mógł jednak zrezygnować, bo nie widział innego wyjścia. Granger była jedyną osobą z kontaktami, która mogła mu pomóc i jednocześnie przebywać w jego domu pomimo zakazów, blokad itp. Tutaj nie było miejsca na pomyłki. Najmniejszy błąd mógł przypłacić życiem.
    - Dobrze, nie będę. Pasuje? - zapytał bardziej pro forma niż dla uzyskania odpowiedzi.
    - Tak a teraz rzeczywiście musimy porozmawiać. - Hermiona postanowiła trochę odpuścić.
    Jeżeli to ona chciała zacząć to należało z tego skorzystać. Im więcej się od niej dowie tym więcej będzie miał argumetnów, żeby mu pomogła. Nie uważał Granger za idiotkę ale każdy może powiedzieć coś czego nie powinien. Liczył, że teraz los się do niego uśmiechnął i właśnie tak będzie.
    - Wreszcie, jakiś dobry pomysł. - westchnął Draco - To może pójdziemy na dół.
    Arystokrata zapraszał ją na dół, prawdopodobnie do salonu, bo gdzie indziej przyjmuje się gości? Nie była na to gotowa. Nie chciała tam schodzić.
    - Nie możemy zostać tutaj?
    Hermiona odruchowo złapała się za przedramię z blizną. Draco również należał do inteligentnych ludzi. Od razu wyłapał, że coś jest nie tak chociaż napisu nie widział, bo ukryła go pod rękawem.
    - Proponuję tylko zwykłą rozmowę ewentualnie przy herbacie, nie chciałem przy mamie...
    - Wiem ale ja do salonu nie idę. - odpowiedziała na pozór pewnie ale trochę za szybko.
    Mafloy szybko połączył fakty. W salonie na dole jego ciotka ją torturowała wycinając napis "szlama" na ręce. Prawdopodobnie na tej, za którą się trzymała ale tego nie pamiętał. To dlatego ta obelga bolała ją tak bardzo. W tym momencie gratulował sobie debilizmu. Gdyby on miał wypominać każą obrazę to musiałby zacząć już teraz, bo nie zdążłby do śmierci. Gdyby jednak chodziło o to, co ktoś wyciąłby mu na ręce sprawa wyglądałaby inaczej. Nie darowałby tego. Gdyby jeszcze powiedział to świadek całego zdarzenia to chyba by go zabił. Zdecydowanie Draco Malfoy był inteligentnym idiotą.
    - W porządku. Chodźmy w takim razie do mojego pokoju i tam na spokojnie pogadamy.
    Hermiona nie wierzyła własnym uszom i oczom. Malfoy był miły i zapraszał ją do swojego pokoju. Nie wierzyła w ludzkie odruchy u tego osobnika co oznaczało tylko jedno. On kompletnie oszalał. Ten dzień zdecydowanie przysporzył jej mnóstwa wrażeń a to jeszcze nie koniec.
    - I nie czekają tam na mnie węże, pająki i...
    - Tak Granger, czeka tam na Ciebie lustro i zobaczysz te kłaki, pod którymi powinien znajdować się rozum. - jego ton ociekał ironią a cierpliwość się skończyła - Jeśli jesteś w stanie znieść zagrożenie swojego wyglądu to nie masz się czego bać.
    - Nie wściekaj się. Jeszcze nigdy nie byłeś dla mnie miły. - odpowiedziała jakby jej obawy były czymś oczywistym.
    - Bo nie jestem. Idziesz czy nie? - zapytał stojąc przy drzwiach.
    On miły dla Granger? Ten świat musiałby się skończyć. On jedynie dbał swoje interesy a że ona była zbyt ciemna żeby to zrozumieć to już nie jego problem. Chcąc jej pokazać, że wcale nie kierowały nim przyjazne uczucia nie przepuścił jej w drzwiach, nie patrzył czy za nim idzie i nie powiedział żeby się rozgościła. Zachował się jak ostatni cham ale zrobił to specjalnie i był z siebie zadowolony. Niech sobie nie wyobraża Merlin wie czego. Kierowały nim wyłącznie egoistyczne pobudki. W końcu cały świat uważał go za śliskiego i bezczelnego gościa, który wykorzysta wszystko i wszystkich aby osiągnąć swój cel. Szkoda, że znali go tak słabo ale jak to mówią w każdej plotce było ziarno prawdy.
    Kiedy weszli do pokoju Malfoy usiadł w jedynym fotelu obok regału na książki. Hermiona zdecydowała, że postoi. Nie uśmiechało jej się zajmowanie łóżka byłego ślizgona, w końcu nie należało skracać obecnego pomiędzy nimi dystansu.
    Pokoju wbrew jej oczekiwaniom nie urządzono w srebrno-zielonych kolorach. Ściany były karmelowe a podłoga dosyć jasna. Kontrastowało to z hebanowymi, masywnymi meblami oraz pościelą i zasłonami w tym samym kolorze. Jedynie łóżko miało jaśniejszy kolor. Hermiona podejrzewała, że ktoś kto urządzał to pomieszczenie nie chciał żeby zlewało się z kocem, który na nim leżał.
    - To jak będzie, Granger? Powiesz mi w końcu co tu robisz? - zapytał Draco jakby nie zauważając, że gryfonka nadal stoi.
    - Przyszłam w sprawach służbowych. Chcę z Tobą porozmawiać o Twojej współpracy z aurorami.
    Tego się nie spodziewał. Granger interesująca się sprawami aurorów? Coś mu tutaj nie grało. I co on ma niby jej powiedzieć? Jeśli chciała mogła poczytać w aktach o wszystkim, co zeznawał. Warunki też tam widniały. Nie musiała się tu fatygować. Dlaczego więc to zrobiła? Nie wiedział.
    - Dlaczego? - odpowiedział chociaż szczerze wątpił, że otrzyma odpowiedź.
    - Takie dostałam polecenie.
    Kłamała. Widział to. Najpierw patrzyła na niego a teraz spuściła wzrok i bawiła się palcami prawej dłoni. Ludzie robili tak, gdy mówili o czymś niewygodnym. Oszukiwanie nie pasowało mu do Granger więc bardziej prawdopodobne było, że ofiarowała mu jedynie część prawdy a resztę zachowała dla siebie. Rozgryzie ją. Musiał. To jednak postanowił zrobić później. Obecnie miał ważniejsze rzeczy do załatwienia.
    - Czyli przysyła Cię Ministerstwo. Skoro to rozmowa oficjalna chciałbym się dowiedzieć, z którym departamentem mam przyjemność. - chciał dowiedzieć się możliwie jak najwięcej a to mogła być przydatna informacja.
    - Departament ds. przestrzegania prawa. Jestem kontrolerem ds. przestrzegania prawa przez pracowników Ministerstwa.
    - Ulala... - Draco był trochę zaskoczony - Nie spodziewałem się, że taka ważna osobistość zainteresuje się takim marginesem społecznym jak Malfoyowie. Jakby nie patrzeć nasza sytuacja jest jasna.
    I tak cały plan diabli wzięli. Malfoy miał wykorzystać Granger a tymczasem znowu wdawał się z nią w pyskówki. Teraz się nim zajęli? Kiedy zamordowali Lucjusza, Narcyzę otruli a jego zmuszali do współpracy? Obecnie szkody uczynione jego rodzinie przez to całe zakichane Ministerstwo wydawały się nieodwracalne a poza tym Draco już im nie ufał. Jeśli sam sobie nie pomoże nie zrobi tego nikt.
    - Dla mnie nie jest do końca jasna. - Hermiona nie dała się zbić z tropu. - Dlaczego pomagasz Mardotowi?
    Malfoya olśniło. "Latałam przez pół Ministerstwa..." Ona przyszła tutaj, bo chciała go uratować. Ona go jeszcze nie skreśliła nawet po tym jak nazwał ją tego dnia szlamą. Próbowała przemówić mu do rozsądku a on nie słuchał. Jeśli wcześniej dostrzegł światełko w tunelu to teraz widział światła rozpędzonego pociągu. Granger przybyła mu na ratunek. Nagle zrobiło mu się wstyd. Chciał nią manipulować. Musiał to zrobić dla dobra matki. Jego sumienie jednak zaczęło dawać o sobie znać. Jedyna osoba, która realnie wyciągała do niego rękę a on zamierzał uderzyć w jej najsłabszy punkt. Nie był wężem. Był zwykłą świnią. Niestety innego wyjścia nie widział. Granger nie złamie prawa dla niego bez szantażu a nawet jej legalne możliwości były ograniczone.
    - Jak rodzice, Granger? - z trudem przywołał cyniczny uśmieszek na twarz.
    - Co ja Ci zrobiłam, że znowu zaczynasz? - Hermiona nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę. Przez moment wydawało jej się, że może jej się uda ale jak widać nadzieja matką głupich.
    - Nie, to nie o to chodziło. - Malfoy nie wierzył, że tłumaczy się Granger ale przecież nie chodziło o jej pochodzenie - Po prostu słyszałem, że odzyskali pamięć.
    Hermiona zdębiała. Nie miała pojęcia skąd Malfoy o tym wiedział i po co zaczynał ten temat. Ona zdążyła już pogubić się w tej rozmowie i z każdym nowym wątkiem żałowała coraz bardziej, że tu przyszła. Postanowiła, że nie da się sprowokować tym bardziej, że arystokrata wydawał się jakiś dziwny. Zaczął się jej tłumaczyć a przecież niedawno sam nazwał ją szlamą. Raz cyniczny dupek a raz chłopiec całkiem do zniesienia. Kobieta nic już z tego nie rozumiała.
    - Dobrze i nie o tym miałam z Tobą rozmawiać, Malfoy. Pytałam dlaczego pomagasz Mardotowi.
    - Cieszę się, że się Wam układa - mówił dalej się uśmiechając - ale jak widziałaś nie każdy ma tyle szczęścia. Łączy nas więcej zobowiązań niż myślisz a Twoi rodzice to tylko jedno z nich.
    Po tych słowach była gryfonka nie rozumiała już kompletnie nic. Ich niby łączyły jakieś zobowiązania i to w postaci jej rodziców? Szczerze w to wątpiła. Coraz bardziej upewniała się w przekonaniu, że Malfoy oszalał.
    - Czy Ty się aby na pewno dobrze czujesz? - zapytała z nieudawaną troską.
    - Fantastycznie, bo widzisz mam pewien pomysł jak możesz mi się odwdzięczyć.
    - Tobie naprawdę padło na mózg, Malfoy.
    - Nie obrażaj mnie skoro jesteś tu służbowo, bo to nie ładnie i nie wypada, Pani kontroler.
    Draco nawet z wyrzutami sumienia nie mógł sobie darować żartów z Granger. W końcu dawka humoru jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
    - Wybacz - odpowiedziała bez cienia zmieszania - ale sprawiasz wrażenie jakby coś Ci jednak dolegało.
    - Dlaczego niby? - młody mężczyzna świetnie się bawił zdezorientowaniem swojej rozmówczyni.
    - Nie odpowiadasz na proste pytania i wyskakujesz z jakimiś wymyślonymi zobowiązaniami. Ja wiem, że nam pomogliście na wojnie i właśnie staram Ci się jakoś odwdzięczyć. Niestety bardzo mi to utrudniasz nie współpracując ze mną. Próbowałam zrobić to już wcześniej ale tak jak mówiłam nikt mnie nie słuchał. Zeznawałam razem z Harrym i Ronem na Twoją korzyść i próbowaliśmy Cię z tego wyciągnąć. To nie nasza wina, że nic z tego nie wyszło. Może tym razem się uda ale jak mi nie pomożesz to nic z tego nie będzie.
    Stało się - powiedziała mu na spokojnie o wszystkim. W tym momencie ciężko było określić, kogo bardziej zaskoczyła szczerość Hermiony. Cała radość blondyna zniknęła i ustąpiła miejsca ciężkiemu szokowi. Kobieta natomiast nie wiedziała czy postąpiła słusznie informując go o wszystkim. Mógł się z niej dalej nabijać i wykorzystać to przeciwko niej ale było już za późno. Malfoy nie mógł zebrać myśli do kupy. Owszem, powiedziała mu, że starała się mu pomóc ale nie myślał, że działała na taką skalę. Spodziewał się dobrego słówka o nim to tu to tam ale oficjalne zeznania i dzisiejsza wizyta? Może wcale nie powinien się z niej nabijać i wciągać w swoje intrygi a jedynie jawnie poprosić o przysługę? Nie spodziewał się, że dożyje dnia, w którym poczuje odrazę do samego siebie i to przez Hermionę Granger. Jego plan zaczął się sypać już wcześniej ale teraz po prostu nie potrafił tego zrobić. Przez takie sytuacje jak ta zawsze znajdował się w coraz gorszej sytuacji. Czy teraz mogłoby być inaczej? Czuł się z tym okropnie i wiedział, że postępuje jak idiota ryzykując wszystkim co posiadał łącznie z życiem ale coś w środku kazało mu ten kolejny, ostatni raz zachować się uczciwie.
    - Bo to wszystko nie jest takie proste, Granger. - blondyn ukrył twarz w dłoniach.
    - Co masz na myśli, Malfoy?
    Hermiona przysiadła na skraju łóżka odruchowo chcąc jakoś wesprzeć Draco. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Tak bardzo teraz żałowała wypowiedzianych wcześniej słów. On potrzebował jej pomocy, bo od kogo miał ją otrzymać? A przecież rzeczywiście zrobił dla niej tak wiele. Oczywiście nie umniejszało to faktu, że sam sobie na taką opinię zasłużył i to nie bez powodu. Mimo wszystko postanowiła nadal mieć się na baczności. To mogła być tylko kolejna gra, mająca na celu uśpienie jej czujności.
    - Nie chciałem mieć do czynienia z Voldemortem i jego sługami. Nasza rodzina nie jest przesiąknięta złem. Pomogłem Potterowi i Wam nie mówiąc nic o mojej matce. Zresztą ona nawet po wojnie Ci pomogła.
    - Pomogła mi? - zapytała zdezorientowana Hermiona.
    - Nic nie wiesz? - powiedział zdziwiony Draco.
    - Nie.
    - No to ja Ci nie powiem. To nie moja sprawa, nie będę się wtrącał. - zignorował pytające spojrzenie kasztanowłosej - Wracajmy do tematu. Pytałaś dlaczego pomagam Mardotowi no to już wiesz. Ja nie chcę żyć ze śmierciożercami i lepiej tego nie udowodnię niż pomagając złapać ich wszystkich. Nie mówię, że nie byłoby miło gdybyście to docenili jakoś lepiej niż dając mi areszt domowy.
    - Czego byś chciał?
    To była jego szansa. Mógł zaryzykować teraz albo poddać się i przecierpieć wszystko, co zgotował mu ten idiota.
    - Daj to Blaiseowi. - powiedział Draco wyciągając kartkę z kieszeni.
    - Co to jest?
    - Godzina spotkania.
    - Jak mam przekazywać coś, czego nawet nie rozumiem.
    - Pytasz o Mardota to znaczy, że chcesz coś na niego mieć. Mi on nic nie zrobił. Nie naskarżę na niego ale on coś kombinuje i to dotyczy jeszcze takiego gościa w skórzanej kurtce. Kiedyś widziałem go w gabinecie Mardota. Pytał mnie o jakiś departament dziedzictwa czarodziejów. Wisi mi ten temat, bo ja z tym nie mam nic wspólnego ale wiem, że Blaiseowi i Astorii nie do końca, więc przekaż im to ode mnie i powiedz, że gratuluję Astorii zajścia w ciążę.
    - Astoria jest w ciąży?! - Hermiona niemal podskoczyła w miejscu
    - Co się tak gorączkujesz? Wy się chyba nawet nie znacie.
    - Pracujemy razem. Astoria jest drugim kontrolerem.
    - O kurwa...dobra wiem! Już nie przeklinam, wyrwało mi się. Tak czy inaczej pozdrów ją ode mnie. I macie tu na tacy haczyk na Mardota. Masz jeszcze jakieś pytania?
    Miała ich wiele. W jej głowie rodziło się wręcz tysiące pytań, bo nawet nie podejrzewała w co się wpakuje kiedy tutaj przyjdzie. Jednak nie mogła powiedzieć, żeby żałowała. Postawiła sobie za cel, że pomoże ludziom takim jak Malfoy a teraz miała na to szansę. Musiała tylko udowodnić co Mardot wyprawia. Wiedziała, że Draco kłamał w końcu jeszcze dzisiaj rozmawiała o tym z Astorią. Bała się jednak. Ktoś na nią czyhał, przechwytywał jej listy, wysyłał jakiegoś jastrzębia i teraz jeszcze czekała ją walka z biurem aurorów. Tylko głupi nie odczuwałby strachu na jej miejscu. Czuła, że nielubiany czarodziej może mieć z tym wszystkim niemały związek. Wolała jednak nie wtajemniczać w to Malfoya. Może i nawiązali cienką nić porozumienia ale to wciąż był manipulant myślący bardziej o sobie niż o niej. Nadal mu nie ufała i wiedziała, że on jej również.
    - Na razie nie.
    - Przekażesz jej tą kartkę?
    - Tylko jeśli pozwolisz mi ją przeczytać.
    - W porządku.
    - Zgadzasz się tak łatwo? Coś mi tu nie pasuje.
    Hermiona mimo wszystko rozwinęła kartkę.
"Dziedzictwo kulturowe. 
Czwartek 14:30"
    - Nic z tego nie rozumiem. Mówiłeś, że pytali Cię o ten departament.
    - Dokładnie i nic więcej naprawdę nie wiem. Możesz mi podać veritaserum...
    - To nie będzie konieczne. Będę się już zbierać.
    Hermiona podniosła się z miejsca. Poprawiła ubranie i wyszła z pokoju. Draco tym razem przepuścił ją w drzwiach. Nie wierzył, że to zrobił. W pewnym stopniu zdawał się na łaskę byłej gryfonki a to nie mogło wróżyć niczego dobrego. A przecież miał wybór. Wojna zmieniła wszystkich. On nie chciał być potworem za jakiego uważała go większość. Niestety akurat w tej kwestii wcześniej wyboru mu nie pozostawiono. Granger była jednak jedyną osobą, na którą chyba mógł liczyć. Oby tym razem się nie pomylił.
    - W notatce umieszczę, że biuro aurorów traktowało Cię należycie, Malfoy.
    - Nic innego Ci nie powiedziałem. - Draco wzruszył jedynie ramionami
    - Powiedziałeś mi dziś wiele ciekawych rzeczy.
    - Naprawdę? Co takiego?
    - Na przykład to, że jestem coś winna Twojej mamie. Nie rozumiem tego.
    - To mnie akurat nie dziwi. To inni uznawali Cię za inteligentną, nie ja.
    - Jesteś bezczelny, Malfoy! - Hermiona zaczynała się irytować. Ile jeszcze twarzy ma w zanadrzu ta irytująca fretka?
    - Już Ci mówiłem, nie unoś się tak, szkodniku. - Draco musiał ją jeszcze na odchodne podręczyć. 
    Hermiona zdecydowała, że wystarczy im już obrażania się. Malfoy nadal pozostawał irytującym gnojkiem. Wciąż miała obawy czy słusznie zrobiła zgadzając się na przekazanie tej kartki. Modliła się żeby intuicja jej nie zawiodła ale jak już było powszechnie wiadomo panna Granger komplikowała sobie życie na własne życzenie. 
   

***


   Hermiona wróciła do swojego departamentu. Została jej jeszcze niecała godzina pracy. W biurze tak jak się spodziewała zastała Astorię. Robiła notatki prawdopodobnie z dzisiejszych rozmów z aurorami. Była gryfonka wiedziała, że musi jakoś zacząć temat. Miała przed tym jednak pewne opory. W głowie wciąż miała mnóstwo pytań pozostawionych bez odpowiedzi i wiedziała, że blondynka jej ich nie udzieli. Mimo wszystko panna Granger powoli zaczynała zbierać elementy tej układanki. Astoria mówiła jej o jakimś bagnie a Malfoy powiedział, że sprawa Mardota nie jest obojętna Zabinim. Również zdeterminowanie jej współpracowniczki świadczyło o jakimś związku emocjonalnym z tą sprawą. Tylko co takiego Mardot mógł im zrobić? Do tego wszystkie jej kłopoty i dziwne zachowanie Rellowa tylko dokładały jej zmartwień. Co tutaj się działo? Czy to wszystko miało ze sobą związek czy były to osobne sprawy nie miała pojęcia. Wiedziała tylko, że lepiej dla niej jeśli szybko to rozwiąże, bo nie miała żadnych wątpliwości, że te wszystkie sprawy dotyczyły lub dopiero będą dotyczyć bezpośrednio jej.
    - I jak poszło u Draco? - Astoria podniosła głowę z nad notatek.
    - Twierdzi, że wszystko w porządku. - Hermiona wolała dzisiejsze rewelacje zachować dla siebie.
    - Mówiłam, że nic nie powie. - kobieta wydawała się zirytiwana.
    - Nie do końca nic. Dał mi to i kazał przekazać Twojemu mężowi.
    Astoria szybko wzięła kartkę a po jej przeczytaniu zmarszczyła brwi. Ta informacja nic jej nie mówiła a nie wątpiła, że Blaise powiedziałby jej gdyby to było coś ważnego.
    - Mówił o co w tym chodzi?
    Hermiona podeszła bliżej. Nie chciała rozpowiadać głośno takich rewelacji. Tutaj ściany mogły mieć uszy.
    - To dotyczy Mardota i jakiegoś mężczyzny w skórzanej kurtce. Powiedział, że to haczyk na Mardota i dotyczy departamentu, który jest tam napisany. Mówił też, że kiedyś na przesłuchaniu pytali go o ten departament. Twierdzi, że nic więcej nie wie.
    - Czytałaś to?
    - Tak, pozwolił mi.
    Oczy blondynki rozszerzyły się do granic możliwości. Istniały trzy opcje. Opcja pierwsza: to była zmyłka i nic nie ważna informacja. Opcja druga: Draco zaufał Granger na tyle, że mogła przeczytać wiadomość. Opcja trzecia: Granger kłamała. Na razie nie wiedziała, którą ma wybrać. Niemiłosiernie bolał ją fakt, że ona nie mogła osobiście porozmawiać z przyjacielem. Wszystko byłoby wtedy prostsze. W obecnej sytuacji musieli się zdać na Hermionę, której nie ufali. Oby tylko nie chciała im zaszkodzić, bo wtedy wszystko by przepadło.
    - Skoro i tak już wiesz to pomożesz mi?
    - Masz zamiar dowiedzieć się co to za spotkanie?
    - Tak. To jedyna informacja jaką mamy. Wiem, że jest niepewna ale i tak nie mamy pojęcia od czego zacząć.
    Astoria miała rację. Nie mieli lepszego pomysłu co dalej. Jeśli Hermiona chciała się czegoś dowiedzieć musiały współpracować. To jednak nie znaczyło, że cała ta pokręcona drużyna zaczęła sobie ufać. Oni jedynie na swoje potrzeby szukali sojuszników a tak się składa, że lepszych nie mieli. 
    - W porządku. Spróbujmy ustalić o co w tym chodzi ale już nie dziś. Teraz zajmijmy się notatkami i do domu.
    - Daj mi wyjść na chwilę. Zaniosę to Blaiseowi. Może on będzie wiedział coś więcej.
    - Okej. Ja zajmę się swoją papierkową robotą.
    Po całym dniu pełnym wrażeń panna Granger wróciła do domu i rzuciła się na łóżko. Mimo całego zmęczenia i poczucia, że powoli przerasta ją to wszystko wreszcie miała wrażenie, że nie marnowała czasu. W jej życiu sporo się działo a ona nareszcie była o krok bliżej do rozwiązania całej tej sprawy. Niestety odkrywanie prawdy dokladało jej coraz to większej ilości zmartwień. Wątpiła aby to wszystko bez problemu złożyło się w spójną całość. Czuła się trochę jak w Hogwarcie gdy razem z Harrym i Ronem rozwiązywali kolejne zagadki. Dalaby wszystko żeby wrócić do tamtych czasów kiedy ratowali szkołę w tajemnicy przed wszystkimi. Jakoś nie myśleli wtedy o konsekwencjach i robili to co było konieczne. Dlaczego w takim razie teraz zaczynało ją to wszystko przerażać? Odpowiedź nasuwała się sama. Nauczona doświadczeniem znała już zagrożenie. Wtedy myśleli, że skoro pokonali Voldemorta raz czy drugi to on już nie wróci. Żyli sobie w takim przekonaniu aż do pamiętnego Turnieju Trójmagicznego. Teraz było inaczej. Wiedziała jakie czasy mogą nadejść jeśli ktoś taki jak Voldemort obejmuje władzę wśród swoich wyznawców. Wiedziała, że to co się dzieje teraz to konsekwencje, które trzeba ponieść po takich wydarzeniach. Ciekawiło ją tylko co z tego wyniknie i miała nadzieję, że obejdzie się bez powtórki z przeszłości. Może i była przewrażliwiona ale po tym wszystkim wolała mieć się na baczności. Przez uśpienie czujności czarodziejów mroczne czasy o mało co nie wróciły a do tego nie można było dopuścić i nie ważne czy mieli cierpieć śmierciożercy czy mugole. Te spory powinny się zakończyć raz na zawsze a ona podświadomie wiedziała, że zanim to nastanie będzie musiała jeszcze trochę powalczyć. Kto teraz był jej wrogiem? To musiała jeszcze ustalić.
 


*"Piąta fala. Bezkresne morze"

Witajcie kochani :*
U naszych bohaterów znowu minęło niewiele czasu jednak uznałam, że to dobry moment na zakończenie. W tym rozdziale nastąpił koniec pierwszej konfrontacji z Draco. Dajcie znać co o tym myślicie. Wszystkie niedopowiedzenia zostaną wyjaśnione w swoim czasie także bez obaw nic Wam nie ucieknie :)
Ostatnio wpadłam na pomysł tytuowania rozdziałów. Będzie to zawsze jakaś część przysłowia. Dzięki temu sama odkryłam znaczenie wielu takich powiedzień i uważam to za jakieś poszerzenie wiedzy o naszym języku. Mam nadzieję, że i Wam spodoba się taka forma :) Jeśli macie jakieś ulubione mądrości ludowe to chętnie je poznam ;)
Co do polecana blogów o dramione to chyba jednym z opowiadań, do którego mam największy sentyment jest "Lubię gdy jesteś obok". Opowiadanie zakończone ale to naprawdę majstersztyk!
Do zobaczenia przy następnej notce.
Ściskam mocno :*
Pani Black

sobota, 21 grudnia 2019

Rozdział 5 "Lepiej z mądrym zgubić..."

"Czasy się zmieniają, 
lecz potrzeba istnienia wroga jest niezmienna, 
taka już natura człowieka."** 




     Przesłuchanie pracowników biura aurorów nie należało do najłatwiejszych. Udało jej się ustalić, że nikt tu nie łamie prawa a o lewym nakazie nic nikomu nie wiadomo. Nie było punktu zaczepienia. Kobieta nie miała do czynienia z młodymi głupkami, którzy boją się kary. Rozmawiała z dorosłymi mężczyznami zahartowanymi codzienną przemocą. Sama przez to przeszła ale nie mogła nic zrobić. Gdyby złożyła zeznania Blaise odpowiedziałby za pobicie. To była cicha, niepisana umowa między małżeństwem a aurorami: milczenie za milczenie.
    Po kolejnej nic nie wnoszącej rozmowie przyszedł czas na rozmowę z Andrew. Astoria znała jego plan pracy tego dnia. Miał odprowadzić Draco tak żeby nikt z Ministerstwa nie zauważył, że biuro aurorów może mieć jakieś problemy.
    - Witam, Pani Zabini.
    - Witam, Panie Dunlow.
    - Mam nadzieję, że moi koledzy nie sprawiali żadnych kłopotów.
    - Darujmy sobie. - warknęła Astoria. - Oboje dobrze wiemy co się tu dzieje, gdy nie ma kontroli.
    Wysoki mężczyzna nie skomentował jej wypowiedzi. Kobieta bardzo zwięźle wyjaśniła mu wszystko. Oczywiście nie, żeby się nie domyślał jak jej poszło. Domyślał się i to bardzo trafnie sądząc po jej sfrustrowaniu. Wiedział również, że Astoria pozwoliła sobie na szczerość tylko dlatego, że był przyjacielem jej męża. Mimo wszystko nie utrzymywał bliższych stosunków z jego żoną i nie chodziło tu o zazdrość Blaisea. Gdyby pozwolił sobie na skrócenie ich dystansu mógłby zrobić coś głupiego a w jego sytuacji na błędy nie mógł sobie pozwolić.
    Czasami nawet prawie im współczuł. Małżeństwo dzieci śmierciożerców miało bardzo trudną sytuację. Z jednej strony wciąż jeszcze grozili im niezłapani poplecznicy Czarnego Pana, którzy uważali ich za zdrajców a z drugiej wszyscy stojący po tak zwanej jasnej stronie jawnie chcieli ich zniszczyć. Jedni albo drudzy w końcu się o nich skutecznie upomną a on będzie musiał wtedy zdecydować z kim tak naprawdę się zadaje.
    On w tej relacji również wcale nie miał lekko ale co mógł zrobić. Świadomość, że w końcu będzie musiał wybrać deptała mu po piętach a na karku czuł zimny oddech grożącej mu śmierci. Nie miał żadnych wątpliwości, że los tej dwójki w niedalekiej przyszłości będzie zależał od niego. To jego decyzja wpłynie na to kto przeżyje i jak długo. Oby wybrał wtedy dobrze. Przede wszystkim dobrze dla siebie, bo chociaż Blaisea szczerze polubił to swoją skórę cenił bardziej.
    - Niestety nie mogę Ci pomóc. Ja też tu pracuję i nie będę nadstawiać karku dla jakiegoś departamentu.
    Czuł, że właśnie zaczął dokonywać wyboru. Astoria spojrzała na niego chłodno swoimi hipnotyzującymi oczami jakby podświadomie czuła to samo. Wiedziała, że go jeszcze nie rozgryzła. Wątpiła czy jej mąż to zrobił. Chociaż człowiek, który przed nią siedział uczynił dla niej bardzo dużo oni tak naprawdę nie znali go zbyt dobrze.
    - Nie spodziewałam się niczego innego, Panie Dunlow. - powiedziała tonem równie zimnym co spojrzenie. - Mam nadzieję, że każdy odpowie za swoje czyny prędzej czy później nawet bez pańskiej pomocy.
    - Astoria, posłuchaj. Wchodzisz do gniazda węży, co ja gadam, do gniazda potwornie wielkich i jadowitych kurwa bazyliszków. - tłumaczył wymachując rękoma dookoła głowy - Odejdź stąd zanim któryś Cię dziabnie, bo wtedy nie czeka Cię nic innego oprócz śmierci.
    - Opanuj się Andrew. - ucięła jego wypowiedź blondynka - Skoro nawet Potter poradził sobie z bazyliszkiem to ja tym bardziej nie będę mieć problemów.
    - Wtedy w komnacie był jeden. Z całym gniazdem nie dasz sobie rady.
    Jego wypowiedź nie brzmiała jak zwykła rozmowa. To było ostrzeżenie. Astoria nie miała wątpliwości. Andrew Dunlow właśnie skończył jej pomagać. Myślała, że dokonał już wyboru ale nie wiedziała, że tak naprawdę ten wybór sięgał o wiele głębiej niż mogłoby się wydawać.
    Astoria nachyliła się ku niemu i zmruzyła oczy. Jej spojrzenie nie było już chłodne a razem z nim jej ton. Teraz sama syknęła jak wąż.
    - Jeśli będzie trzeba to podpalę to gniazdo i spłonę razem z nim.


***


    Chociaż dochodziła dopiero 13:00 Hermiona była już bardzo zmęczona. Pierwszego dnia pracy musiała przesłuchać Mardota, który oczywiście poszedł jej na rękę mówiąc o rzeczach niegroźnych i przeciwstawiał się jej w sprawach istotnych. Chętnie wyjaśnił dlaczego wystawił nakaz bez udziału Pana Rellowa. Twierdził, że po prostu nie znał prawa i poniesie konsekwencje jeżeli takowe będą. Powiedział, że o ich aresztowaniu dowiedział się z plotek, które sprawdził u rumuńskiego przyjaciela a one się potwierdziły. Panna Granger wiedziała, że półki rozpuścił on sam a dojście do ich źródła graniczy z cudem ale na szczęście nie jest niemożliwe.
    W kwestii Draco Mardot mówił najmniej. Nie wyjaśnił dlaczego nie zwolnił Malfoya z przesłuchań po tym, jak broniła go przed Wizengamotem. O jego traktowaniu również nic nie mówił. Wspomniał tylko tyle, że trzyma się rozkazów i nie on je wydaje a były ślizgon nie uskarża się na nic i nie robi im żadnych problemów.
    Przeanalizowała wszystko, co usłyszała i doszła do wniosku, że ma dwa punkty zaczepienia. Pierwszym były wspomniane wcześniej plotki a drugim młody arystokrata. Musiała to sprawdzić i omówić z Astorią. Nawet jeśli za sobą nie przepadały powinny współpracować. Nie miała pojęcia jak podejdzie do tego Pani Zabini ale wiedziała, że powinna chociaż spróbować. Jeżeli istniał nawet cień szansy na rozwiązanie tej sprawy sama nie dałaby sobie rady. Potrzebowała jej pomocy.
    Po pewnym czasie do gabinetu weszła Astoria. Zaszczyciła ją jednym wyniosłym spojrzeniem i usiadła na przeciw niej na uprzednio wyczarowanym krześle. Hermiona była zaskoczona ale nie dała tego po sobie poznać. Również zmierzyła ją zdystansowanym wzrokiem i założyła ręce na piersiach. Przez chwilę wpatrywały się w siebie, bo żadna z nich nie chciała zacząć rozmowy pierwsza. Kasztanowłosa kobieta postanowiła się przełamać w duchu powtarzając sobie, że i tak pewnego dnia to nastąpi.
    - Mardot unikał udzielenia jakichkolwiek informacji ale dał mi kilka punktów zaczepienia. - Astoria podniosła brew ale nie przerwała jej - Wiem, że dzieją się tam różne złe rzeczy i nie zdołał tego ukryć. Moim zdaniem problemem jest fakt, że oskarżeni, winni czy nie, nie chcą niczego zgłaszać. Nawet jeśli złapiemy ich na gorącym uczynku a oni nie zdecydują się na zeznania nic nie zyskamy. Trzeba dotrzeć do kogoś, kto będzie chciał to zrobić. Póki co jedyną winą Mardota jest to, że wystawił lewy nakaz a za to możemy mu dać upomnienie, bo nic innego nie przejdzie. Jak poszło w biurze?
    - Podobnie. - odpowiedziała wzruszając ramionami - Niczego konkretnego się nie dowiedziałam a dowodów brak. Chodzą pogłoski o tym co mówisz ale nikt tego oficjalnie nie powie. Jesteś naiwna jeśli myślisz, że to się zmieni.
    - To nie jest niemożliwe. Bardziej martwi mnie fakt, że Ministerstwo nie przepuści tematu niegodnego traktowania śmierciożerców.
    Astoria prychnęła jak prawdziwa księżniczka i posłała jej zażenowany uśmiech. Hermiona nie pomyliła się. Ta współpraca nie będzie należała do najłatwiejszych.
    - Niegodnego traktowania. - powtórzyła ironicznie - To bardzo ładnie powiedziane, bo według mnie to są zwykłe tortury.
    - Niech będzie, tak czy inaczej nikt nie stanie po ich stronie nawet jak prawda wyjdzie na jaw.
    - Do czego zamierzasz?
    - Do tego, że musimy znaleźć sobie sojuszników. - odpowiedziała zdeterminowana - Sama nie dam rady a Pan Rellow ma rację. Gdzie nie dotrę ja tam dotrzesz ty.
    - Nie myśl, że będę się pchać z powrotem w to bagno. - zaprzeczyła stanowczo.
    - Z powrotem?
    Po zdziwionym pytaniu Hermiony zapadła niezręczna cisza. Astoria powiedziała o dwa słowa za dużo. Zapomniała, że chociaż nie cierpi całej tej Granger, jest ona nieprzeciętnie inteligentna. W żadnym wypadku nie chciała uczynić z niej powiernika jej trudnej sytuacji życiowej. Astoria Zabini z domu Greengrass nie potrzebowała pomocy a na pewno nie od niej.
    - Nieważne. Mówiłaś coś o punktach zaczepienia. Rozwiń je, bo to może...
    - Astoria, o co chodzi....
    - Powiedziałam: nieważne! - kobieta przerwała jej ostro ale szybko odzyskała fason - Wracając do tematu. Co to za punkty zaczepienia?
    - Draco Malfoy i plotki, które podobno słyszał Mardot a moim zdaniem sam je rozpuścił. - odpowiedziała Hermiona, widząc, że i tak niczego się nie dowie.
    - Jakie plotki?
    - O moim aresztowaniu.
    - O tym huczy już pół świata czarodziejów. I tak się nie dowiesz czy to on zaczął czy ktoś inny. Swoją drogą - uśmiechnęła się ironicznie - ciekawi mnie dlaczego w Proroku jeszcze o tym nie piszą. Czyżby to zasługa cudownego Pottera a może Weasleya?
    - Nie.
    - No to zostaje Rellow. Wątpię żebyś ty zmądrzała i zaczęła wykorzystywać swoją sławę.
    - Dobrze wątpisz. Nie wykorzystuję niczego z mojej przeszłości.
    - Popełniasz duży błąd. - cmoknęła z dezaprobatą - Masz swoje pięć minut, które mogą cię ustawić na całe życie. Niby taka inteligentna a takich prostych rzeczy nie pojmuje.
    Astoria jawnie z niej kpiła. W tym co mówiła było dużo racji. Mogła mieć teraz wszystko. Sławę, pozycję, pieniądze, które zostaną z nią do końca życia a ona nic z tym nie robiła. Harry, Ron i Ginny założyli swoją drużynę quidditcha i zarabiali na tym ogromne pieniądze. Oni potrafili się ustawić a przy okazji spełniać marzenia a ona w tym czasie ciągle ma pod górkę i to na własne życzenie. Tyle razy prosili ją żeby do nich dołączyła. Mogła organizować sesje, mecze, wywiady... po prostu wszystko. Odmawiała, bo chciała rozgraniczyć to wszystko. Potrzebowała czasu na poukładnie wszystkiego w głowie a przebywanie bez przerwy w jednym towarzystwie nie pomagało. Robienie wokół siebie zamieszania również nic jej nie dawało. Chciała na chwilę zwolnić, odciąć się i zająć spokojną pracą w biurze a tym czasem z własnej woli zajmuje się sprawami wojny. Nie potrafiła siedzieć bezczynnie i to było jej największe przekleństwo. Uprzykszała sobie życie na własne życzenie.
    - Wybacz Astorio. Ty mi się nie zwierzasz i ja Tobie również nie muszę. - odpowiedziała spokojnie Hermiona.
    - Oczywiście.
    - Zajmijmy się pracą. Co robimy dalej?
    - Przyglądamy się Mardotowi. Może się z czymś zdradzi w końcu inteligencją nie grzeszy.
    - Muszę porozmawiać z Malfoyem.
    Astoria zrobiła minę jakby zobaczyła strzelającego do niej centaura. Ta kobieta ciągle ją zaskakiwała ale coś takiego mogła wymyślić tylko Granger. Malfoy był z góry skreślony przez pół czarodziejskiej społeczności. Powiązanie z rodem Lestrangów, służba Voldemortowi a nawet ten głupi uścisk szaleńca podczas bitwy o Hogwart...wszystko skazywało go na porażkę.
    - Czy ja Ci nie powiedziałam, Granger, że oni nic nie mówią?
    - A jego pytałaś?
    Między paniami zapadła niezręczna cisza. Astoria faktycznie nie rozmawiała z Malfoyem ale siedząca na przeciwko niej kobieta nie zdawała sobie sprawy z wielu rzeczy. Układ na jaki poszedł Draco pozostawił wiele do życzenia jednak to było jego jedyne światełko w tunelu. Może i chciałby się on odegrać za te wszystkie krzywdy tyle, że ruszenie tej już i tak kruchej konstrukcji groziło zawaleniem, co skutecznie blokowało jakiekolwiek działania. Żona Zabiniego chętnie by mu pomogła i bolało ją to, że jedyną możliwością ułatwienia mu życia było zwykłe niewtrącanie się w nieswoje sprawy. Nie chciała żeby Malofy narobił sobie jeszcze większych problemów.
    - Nie pytałam i pytać nie będę. - oznajmiła dobitnym tonem Astoria.
    - Ale ja jak najbardziej. - Hermiona spojrzała na nią buntowniczo.
    - Nie...
    - Nie przerywaj mi, bo mam Ci do powiedzenia coś ważnego. - kasztanowłosa kobieta nie pozwoliła zbić się z tropu - Harry, ja i Ron staraliśmy się bardzo żeby pomóc Malfoyowi. Niestety na nic się to nie zdało...
    - Bo on jest skreślony nie rozumiesz?! - wybuch blondynki zaskoczył Hermionę. - Przez was, przez te wasze cholerne zasady i idealny świat. Może dla niego cała ta farsa była nic nie warta? Może on od początku chciał żyć inaczej? Uwierz mi nikt ślepo nie podążałby za tym szaleńcem jeśli ma po kolei w głowie a Malfoy czy ja mamy. Wasz cudowny porządny świat nie przewidywał dla nas miejsca więc poszliśmy tam, gdzie nas chcieli. Nie walczyliśmy i nie zrobiliśmy w gruncie rzeczy nic...i za to płacimy. Od waszych czy od naszych. W czasie kiedy Wy tak świetnie się bawicie na bankietach z okazji wyzwolenia, my gdzieś tam staramy się dopasować wiedząc, że nie dostosujemy się do WAS. Do porządnych ludzi z porządnego świata. Bo co? Bo mamy inną przeszłość, bo mamy innych rodziców. Bo nie porzuciliśmy rodzin tylko zostaliśmy przy swoich zamiast iść do tego idealnego świata wolności, w którym i tak nie ma dla nas miejsca. Draconowi nie pomożesz, bo on nie chce pomocy. Ugrał ile mógł i już wystarczy. Daj mu spokój.
    Hermiona siedziała jak zamurowana
    - I dlatego chcę mu pomóc. O innych nie wiem i całego świata nie zbawię, choćbym chciała. Ale wiem, że Malfoy na to nie zasłużył. Jego ojciec i matka to co innego. - widząc, że blondynka znów chciała jej przerwać uniosła dłoń na znak prośby o wysłuchanie - Oni dopuścili się złych rzeczy i nie interesuje mnie dlaczego. Masz rację w gruncie rzeczy Malfoy zrobił tyle, że urodził się z takim a nie innym nazwiskiem i nie chcę, żeby ludzie za to płacili. Zeznawałam w jego sprawie ale nic z tego. Może gdyby on też chciał nam pomóc mogłybyśmy coś wskurać.
    Astoria widziała w tym iskierkę nadzieji ale nie chciała się zagalopować. Z tego bagna niełatwo było wyjść.
    - Proponujesz coś konkretnego? - zapytała bez ogródek, udając że jej wybuch wcale nie miał miejsca.
    - Ja pójdę do Malfoy Manor i porozmawiam z nim.
    - Nie wejdziesz tam. Kominek jest zablokowany. Możesz go spotkać w Ministerstwie.
    - Nie chcę z nim rozmawiać w Ministerstwie tu jest zbyt wiele uszu. Postaram się o wstęp do niego.
    - Nie chcę Cię martwić - odrzekła ironicznie pani Zabini - ale go nie dostaniesz. Malfoy i tak nie będzie chciał się z Tobą widzieć.
    - Mardot też nie chciał a musiał. Zobaczy się ze mną i tyle.
    Po dłuższej rozmowie obie panie doszły do wstępnych wniosków. Musiały skupić się na udowodnieniu winy Mardotowi a w tym mógł pomóc im Draco. Hermiona miała zamiar iść z tym do Rellowa i otrzymać cichy nakaz. Miała nadzieję, że uda jej się coś z niego wyciągnąć. Gdyby tylko mogła wiedzieć, jaką lawinę zdarzeń to spowoduje, panna Granger na pewno zastanowiłaby się nad tym bardziej.


***


     Draco wrócił do domu z mętlikiem w głowie. Ten Andrew nie wzbudził w nim zaufania jak się okazało całkiem słusznie. Cieszył się, że przyjaciel o nim nie zapomniał ale nie mógł nic wyjawić temu aurorowi. To, że Blaise nawet wtedy by go zrozumiał nie oznaczało, że chciał go narażać na kolejne kłopoty. Nikt mu nie pomógł chociaż on się starał. Naraża życie swoje i swojej rodziny żeby pomóc temu przeklęte u Potterowi a on nic dla niego nie zrobił. Widział jego uśmiechniętą twarz i miał ochotę spalić tą durną gazetę. Oczywiście, że się delikatnie mówiąc nie lubili ale chyba na jakąś rekompensatę zasługiwał w końcu uratował ten jego durny łeb.
    Siedział i rozmyślał tak jakiś czas kiedy przypomniał sobie o Narcyzie. Nie przywitała go, nie krzyczała kto przyszedł. Nie dała ani jednego znaku życia. To mogło oznaczać tylko jedno.
    - Cholera jasna!
    Serce biło mu jak oszalałe kiedy biegł po schodach na górę. Nie mógł sobie darować jak mógł być takim kretynem. Zajął się sobą kiedy jego matka potrzebowała go najbardziej. Na niczym mu tak nie zależało jak na niej a tym czasem on ubolewał nad swoim ciężkim losem. Jakim on był synem, że zapomniał o chorobie własnej matki.
    Wpadł z impetem do sypialni Narcyzy. Leżała nieprzytomna na podłodze a jej ręka była wygięta pod dziwnym kątem.
    - Mamo! Mamo obudź się!
    Draco wrzeszczał i potrząsał kobietą ale nic to nie dało. Nie miał żadnych eliksirów, które mogłyby mu pomóc. Jej choroba miała postępować wolniej. Magomedycy mówili, że taki stan jest daleko przed nimi. Opiekował się nią jak należy, co więc poszło nie tak?
    W takim stanie zastała go Hermiona Granger. Uzyskała pozwolenie i dostała się tu za pomocą sieci Fiuu. Usłyszała wołanie Draco i natychmiast pobiegła na górę po drodze wyciągając różdżkę.
    - Co jej się stało? - zapytała podchodząc do nich.
    - Granger?!
    Znienawidzona dziewczyna była ostatnią osobą jaką spodziewał się tu zobaczyć. Jednak tonący brzytwy się chwyta i wszelkie uprzedzenia zeszły na dalszy plan.
    - Pomóż jej. Zemdlała, nie wiem co się stało!
    - Odsuń się.
    Hermiona odepchnęła blondyna kucając nad jego matką. Nie myślała o niczym innym jak o tym żeby jej pomóc. Niestety przy ludziach, którzy od zawsze się kłócą i tym razem nie mogło być inaczej nawet pomimo wspólnych chęci. Draco odepchnął ją i nie dał jej nic zrobić. Wprawiając kobietę w osłupienie.
    - A ty co magomedykiem jesteś?! Zawołaj pomoc!
   - I co im powiem?! Że w Malfoy Manor leży kobieta i nie wiem co jej jest. Nikt tu nie przyjdzie.
    Draco niechętnie ale przyznał jej rację. Nikt nie zjawił się tu nawet na kontrolę jej zdrowia. Prędzej pozwolą jej umrzeć niż ktoś jej pomoże. Czemu ta kujonka zawsze musiała mieć rację? Chciał tego czy nie był zdany na łaskę Granger. Odsunął się i dał jej działać.
    Hermiona natychmiast sprawdziła czy kobieta oddycha. Na całe szczęście okazało się że tak chociaż jej oddech był nierówny. Zmierzyła puls i musiała przyznać, że sytuacja wyglądała nieciekawie. Tętno ledwo dało się wyczuć na dodatek odcieniem jej skóry przypominała wampira.
    - Masz eliksir na wzmocnienie i przywracający świadomość? - zapytała szybko.
    - Nie mam nic. - przyznał przerażony Draco.
    Utknęli w kropce. Hermiona przy sobie też niczego nie posiadała. Miała tu przyjść na zebranie informacji a nie na pomoc medyczną. W pierwszej kolejności należało ustalić co się stało a Malofy nie wydawał się skory do współpracy. Musiała zaryzykować w końcu chodziło tu o czyjeś życie.
    - Co jej się stało? - spytała przenosząc wzrok na młodego mężczyznę.
    - Jak tu przyszedłem to już tak leżała. Pomóż jej do cholery a nie gadaj bez sensu.
    - Jak mam jej pomóc? Nie mam przy sobie niczego i nic nie wiem. Co jeśli bardziej jej zaszkodzę? Tu trzeba sprowadzić magomedyków.
    Hermiona zebrała się z podłogi ale daleko nie zaszła. Drogę zagrodził jej Draco z chęcią mordu w oczach.
    - Sama przed chwilą powiedziałaś, że nikt nie przyjdzie! Masz różdżkę więc rzucaj jakieś zaklęcia do cholery!
     Nie mógł jej wypuścić. Malofy był pewny, że jeśli ona wyjdzie już nie wróci a on nie wiedział co z Narcyzą. Ona musiała jej jakoś pomóc. W końcu on dla nich wszystkich ryzykował życie! Coś trzeba dla niej zrobić. Ona na to zasługiwała jak nikt inny. Gdyby nie jego matka Granger już dawno byłaby kulką popiołu.
    - No to powiedz mi jakie! Ona słabnie. Sprowadzę kogoś.
     - Nie możesz. Masz jej pomóc.
    Hermiona się przeraziła. Draco był niepoczytalny. Zamiast pomagać jedynie utrudniał i sprawiał wrażenie gotowego do zatrzymania jej tu siłą. Nie wiedziała czego ma się spodziewać. Znała kilka zaklęć ale jeżeli nie znała przyczyny mogły one poważnie zaszkodzić. Wyszłoby wtedy na to, że dobiła Narcyzę a on nie darowałby jej tego.
    - Malfoy ja nie umiem jej pomóc jeśli nie znam przyczyny a to...
    - Zatrucie eliksirami. - wypalił szybko chociaż wiedział, że matka go zabije.
     - Jakimi?
    - Veritaserum.
    Wiedziała co robić. Słyszała o tym. Przedawkowanie tego środka skutkowało poważną chorobą. Jeśli nie ocuci Narcyzy to kobieta umrze. Nie musiała się dwa razy zastanawiać. Zaczęła pobudzać jej serce do pracy rzucając zaklęcie prosto w ten organ.
    - Lebih cepat, kalahkan secara merata.*
Mamrotała to pod nosem ciągle mierząc puls drugą ręką. Draco stał nad nimi jak oniemiały. W przeciwieństwie do Hermiony nie wiedział co się dzieje. Nie znał tego czaru ale jakie miał wyjście? Sam by jej nie pomógł. Wciąż toczył wewnętrzną walkę z samym sobą. Nie ufał Granger. Należała do świata, którym gardził tyle lat. To dlatego nie chciał jej wypuścić. Zostawiłaby go samego pod pretekstem ściągnięcia kogoś, bo na co on ich zdaniem zaslugiwał? Po tylu latach nienawiści na pewno nie na pomoc tym bardziej, że była gryfonka sama powiedziała, że nikt nie przyjdzie. Wstydził się, że uciekał się do gróźb ale dla matki przeraziłby samego Merlina. Na całe szczęście kasztanowłosa kobieta bała się go. Strach mobilizuje ludzi do działania a on to wykorzystał. Konsekwencje się nie liczyły. Ta przemądrzała Granger potrafiła wszystko więc potrafiła też pomoc Narcyzie.
Po dłuższej chwili Hermiona zamilkła co nie uszło uwadze Draco. Nadal trzymała rękę na jej nadgarstku ale różdżki już nie używała. Malfoy kucnął obok nich, co nie było mądrym pomysłem w końcu strach mobilizuje ludzi do działania.
- Odsuń się.
Hermiona natychmiast wycelowała w niego magiczny przedmiot. Jej ton był niby opanowany ale zdradzały ją oczy. Widział w nich autentyczne przerażenie. No tak, czego on się spodziewał? Najpierw groził jej, może nie wprost ale obie strony wiedziały o co chodzi, a teraz od tak się do niej zbliża. On nie był potworem tylko ratował swoją matkę. Czuł się jakby dostał w twarz. Za co ten świat go tak karał? Oczywiście znalazłoby się kilka rzeczy ale czy ktoś kiedyś dał mu jakieś wyjście? Nawet teraz robił tylko to co musiał. Trochę strachu nikogo jeszcze nie zabiło a tym razem wręcz ratowało. Nie czuł się z tym jednak lepiej. Granger chętnie czy nie właśnie leczyła Narcyzę i nie chciał żeby czuła się tu zagrożona. Szkoda tylko, że nie było innego wyjścia.
- Co z nią? - zapytał nie ruszając się z miejsca.
- Wciąż żyje. Odsuń się, powiedziałam. - mówiła nie spuszczając z niego wzroku ani nie chowając różdżki.
Draco z pogardą cofnął się trochę wciąż będąc na kolanach. Ta złość, ten gniew i wszystkie uczucia bijące od niego nie były kierowane w stronę Hermiony. Były skierowane w stronę całego świata, który skazywał go na cały ten syf. Ona tego nie rozumiała i bardzo dobrze. Skoro nie pomogła mu z tego wyjść (a przecież zasłużył) jej te uczucia też się należą.
    - Co zrobiłaś? - spytał z niechęcią w głosie.
    - Przywrociłam jej serce do normalnej pracy. Teraz zajmę się jej ręką.
    Nie odpowiedział. Tego uczyli się w szkole i sam mógłby to zrobić gdyby miał różdżkę. Pozwolił jej nastawić złamaną kończynę a później za pomocą zaklęcia lewitującego przenieść kobietę na łóżko. Po wszystkim stali na przeciw siebie nic nie mówiąc. Atmosfera była tak gęsta, że można było kroić ją nożem. Ona się ewidentnie bała chociaż miała przewagę. Przez zakaz posiadania magicznych artefaktów nie mógł się przed nią obronić chyba że siłą. To jednak nie wchodziło w grę. Nigdy nie uderzył bez potrzeby a tej nie było. Należały jej się nawet słowa podziękowania i przeprosin. Chociaż to działało w dwie strony więc Draco postanowił zmienić temat.
    - Po co tu przyszłaś, Granger? - zapytał już obojętnie.
    Hermiona nie wierzyła własnym uszom. Ona się tu zjawiła, zastraszył ją a ona i tak uratowała życie jego matki a ten tak po prostu pyta po co przyszła? Każdy ma jakieś swoje granice i tym razem zostały one przekroczone.
    - Chyba żartujesz. Właśnie ocaliłam Twoją mamę a Ty nawet słowa "dziękuję" nie potrafisz z siebie wykrzesać?
    Oczy Dracona gdyby mogły właśnie wypadłyby na podłogę. Przerażona Hermiona Granger, szlama zawsze przez niego gnębiona zaczęła mu się stawiać. To już przechodziło ludzkie pojęcie. Spodziewałby się wszystkiego ale nie czegoś takiego tym bardziej, że jego rodzinie nikt nie podziękował jak ratowali ich życie.
    - O proszę, Granger zrobiła się pyskata? Dobrze w takim razie nadróbmy zaległości i Ty pierwsza. - odpowiedział z perfidnym uśmiechem.
    - Słucham? - Hermionę zatkało.
    - No dalej. Skoro dziękujemy za ratowanie sobie życia no to Ty pierwsza. W końcu żyjesz dzięki mojemu ratunkowi podczas ostatniego pobytu w Malfoy Manor. No chyba że to dotyczy tylko smierciożerców a Ty odbijasz sobie swoją watpliwą pozycję społeczną, szlamo.
    Zabolało. Odruchowo złapała się za rękę z blizną. "Szlama" ten napis miał jej do końca życia przypominać tortury w tym domu. Poświęcała się tak bardzo żeby mu pomóc a on co? Nic się nie zmienił. Dalej ją wyzywał i ranił a ona chciała go uratować.
    - Odwal się, Malfoy! Latałam przez pół Ministerstwa żeby Ci pomóc ty egoisto! - łzy zalśniły w jej oczach - Nie moja wina, że mnie nie słuchali i ich też nie. To wszystko przez Ciebie. Nawet kiedy ktoś uratuje życie osoby, na której powinno Ci zależeć Ty i tak potrafisz tylko ranić i niczego nie doceniać!
     - O tak, Granger, to wszystko moja wina oczywiście. - on w przeciwieństwie do niej mówił bardzo spokojnym i opanowanym głosem - To ja sobie matkę zatrułem. To ja zabijam moją własną rodzinę. Oświecę Cię:, to nie ja, pani Wszystko-Wiem-Granger. To Ty i Tobie podobni, bo tak Wam się zachciało. Gdybyśmy nie pomagali Świętemu Potterowi tylko twardo stali przy Voldemoecie to Wy byście umierali a nie my! I co z tego mam?! No powiedz śmiało!
    Końcówkę już wykrzyczał. Nie czuł się najlepiej z ujawnianiem swojego punktu widzenia ale to nie była jego wina. On robił wszystko dobrze tylko oczywiście dla tych pieprzonych wybawców nie dla siebie.
    Hermiona nie kryła już łez. Czy on zawsze musiał ją upokarzać? To co się stało nie było w porządku ale przecież to nie jej wina. Chciała tylko pomóc a on tak się jej odpłacał. Dobrymi chęciami piekło wybrukowane. Oczywista prawda jasno stawiała sytuację. Tylko czy ona mogła go tak zostawić? Nie, Hermiona Granger tak łatwo nie rezygnuje ze swoich celów. Nawet jeśli usilnie przeszkadza jej w tym Draco Malfoy.




*"Bij mocniej, bij równo" z indonezyjskiego
** "Sztejer 2"


środa, 4 grudnia 2019

Miniaturka 1


"– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? – spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę. 
– Co wtedy?
– Nic wielkiego 

– zapewnił go Puchatek. 
– Posiedzę tu sobie i na ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, 
to ten drugi ktoś nigdy nie znika." *






   - Hermiona! Czas do domu.
    Kobieta, która ją zaczepiła była jej asystentką. Była gryfonka dziękowała losowi, że trafiła w pracy właśnie na nią. Jej współpracowniczka zawsze chodziła uśmiechnięta. Potrafiła rozweselić ją w każdej sytuacji nawet jeśli wydawała się beznadziejna. Zawsze mówiła, że życie jest za krótkie na zamartwianie się. Każdy pomyślałby, że łatwo mówić ale Emily doskonale wiedziała, że ma rację. Życie jej nie oszczędzało. W wieku 24 lat zachorowała na ostrą białaczkę i wydawało się, że nie ma dla niej ratunku. Mimo tego ona cały czas zarażała ludzi wokół swoim optymizmem. Jej postawa została wynagrodzona i okazało się, że chemioterapia zaczęła przynosić pozytywne efekty. Po jakimś czasie zamiast łysej głowy nosiła długie, jasne brązowe włosy a w jej oczach ponownie pojawiły się iskierki szczęścia.
    Emily zawsze próbowała wygonić ją punktualnie z pracy. Kiedy wszyscy zbierali się do wyjścia kasztanowłosa kobieta zawsze musiała jeszcze coś zrobić. Tym razem uzupełniała kartoteki pacjentów. Aktualnie wypisywała, w których zębach wypełniła ubytki Panu Luriel.
    - Mhmmm... Już idę.
    - O nie, dawaj to! - Przyjaciółka zatrzasnęła jej kartę przed nosem.
    - Ej! - zawołała oburzona Hermiona
    - Masz iść do domu. Miriam czeka. Chociaż dziś nie zostawiaj jej samej do późna.
    - Zostało mi tylko trzech pacjentów.
    - Pacjenci poczekają, Miriam nie. Dzisiaj Wigilia. Obiecałaś jej. - powiedziała surowym tonem.
    - Oczywiście masz rację Emily. - Hermiona odłożyła okulary na stolik - Ja po prostu boję się, że ona znów zacznie za nim płakać.
    Emily przystawiła krzesło i usiadła obok Hermiony. Przyglądała się jej troskliwie, cierpliwie czekając na rozwój wypowiedzi. Kobieta dobrze wiedziała, że życie dentystki również nie należało do najłatwiejszych.
    - Czasami specjalnie wracam późno, żeby już tam nie jechać, chociaż jej obiecałam. Nie zabrałam jej tam już dwa miesiące i miałam nadzieję, że w końcu przestanie się upominać. Samej ciężko mi na niego patrzeć a kiedy ona go woła jest tylko gorzej.
    - Hermiona...ona ma prawo zobaczyć swojego ojca.
    Kobieta westchnęła ciężko i podniosła się z krzesła. Emily poszła w jej ślady.
    - Wiem. Już wychodzę. Ja pozamykam wszystko a ty już leć.
    Przyjaciółki uścisnęły się ciepło i pozgenaly. Hermiona zgodnie z obietnicą zamknęła centrum stomatologiczne i zdała klucze ochronie. Dobrze, że Emily z nią porozmawiała. Kobieta nie była już pewna czy większą krzywdę robi dziecku zawożąc ją do Draco czy odseparowując ją od niego. On na pewno by to zrozumiał ale czy to było słuszne?
    Hermiona wsiadła w samochód i ruszyła do domu. Na ulicach widziała mnóstwo par z dziećmi oraz zakochanych w sobie po uszy nastolatków. Trwały święta i każdy chciał spędzić ten czas uroczo. W mugolskim świecie takie święta miały jeszcze znaczenie. Dawno temu to właśnie w Wigilię jej mąż zgodził się przenieść do świata bez magii. Zbyt wiele cierpienia zaznali przez magię. Potracili najbliższych a puste miejsca lub znajomi przypominali im o śmierci bliskich.
    Draco radził sobie z tym lepiej. On nie znał innego życia. Wychowywał się wśród czarodziejów i skrzatów a o Hogwarcie słyszał od urodzenia. Ona miała do czego wrócić. Całe dzieciństwo spędziła w otoczeniu mugoli i nie widziała tu rodziny Weasleyów, którzy przypominali jej o bolesnej stracie pierwszego chłopaka. Hermiona pomału umierała w tamtym miejscu. Nie potrafiła pogodzić się z tym co się stało. Śniły jej się koszmary a w oczach często gościły łzy. Wspominała Draco, że chciałaby gdzieś uciec i zostawić to wszystko. Harry, Ginny, Ron, rodzice Draco, Blaise, Crabb, Goyle, Luna, Neville, Dean, Pansy, Dafne, Astoria... Nie ważne po której stronie walczyli ich odejście bolało tak samo.
    Młody mężczyzna nie mógł na to dłużej patrzeć. Skoro nie potrafiła ogarnąć się w magicznym świecie to został jeszcze ten mugolski. Zerwali kontakty ze wszystkimi. Załatwili sobie mugolskie wykształcenie i życiorys i wyrzekli się magii. Był to drastyczny krok. Arystokrata jednak nie załamał się. Musiał być silny dla Hermiony. Po pewnym czasie jej stan zaczął się polepszać i kobieta zdobyła pracę jako dentystka a on jako informatyk. Ich problemy zaczęły znikać i wszystko zamierzało ku dobremu.
    Chociaż stracili wszystko zyskali coś więcej - swoje szczęście. Wreszcie pogodzili się ze śmiercią przyjaciół i rodzin. Przestali rozpamiętywać bitwę o Higwart, w której zginęło tak wielu. Pewnego Dnia Hermiona zaszła w ciążę. Gdy Miriam się urodziła i mogli ją pierwszy raz wziąć na ręce myśleli, że będzie już zawsze dobrze.
     Los jednak lubił płatać figle. Kiedy Draco wracał z pracy do domu z na przeciwka uderzył w niego inny samochód próbujący wyprzedzać. Od tamtej pory mężczyzna leżał w śpiączce. Szanse na jego wybudzenie były niewielkie. Na początku Hermiona dowiedziała go codziennie ale z czasem robiła to coraz rzadziej. Nie mogła znieść tego widoku, nie po tym wszystkim co przeszli. W jej głowie znów pojawiały się koszmary ale tym razem musiała być silna dla Miriam.


    - Tato, proszę Cię, obudź się. Dzisiaj są moje urodziny. Obiecywałeś, że weźmiesz wolne, pójdziemy na lody i watę cukrową. Nie musisz mnie nigdzie zabierać. Nie musimy nigdzie iść. Wstań tylko... Obudź się tato. - po policzkach małej Miriam spływały łzy a cieniutki głosik odmawiał posłuszeństwa - Ja się nie gniewam, ja już nic więcej nie chcę. Ja wiem, że byłam niedobra, ja wiem, ja przepraszam tato, ja się nie chciałam wtedy z tobą pokłócić. Ja nie wiedziałam, że ty zaśniesz. Tato ja nie chciałam. 
    Mała dziewczynka trzymała ojca za rękę i położyła głowę na jego klatce piersiowej. Słuchała bicia jego serca i tak bardzo płakała. To były jej urodziny i Hermiona nie mogła tego znieść. Zagryzała pięść w kącie szpitalnej sali. Łzy lały jej się strumieniami a zduszony szloch trząsł jej drobnym ciałem. W tle słychać było ciągłe piszczenie aparatury medycznej. Pik, pik, pik.... Ciągle tylko to i płacz małej Miriam. 
    - Tato ja wiem, że ty żyjesz. Ja wiem, że ty mnie słyszysz. Ty się musisz obudzić! - krzyknęła uderzając małą piąstką w żebra Draco - Nie możesz mnie tak zostawić! Ja ciebie nigdy nie zostawię. 
    Hermiona nie mogła na to dłużej patrzeć. Podeszła do córki i siłą wzięła ją na ręce. Mała piszczała i wyrywała się ale była tylko dzieckiem. Szlochała głośno i wyciągała ręce do ojca. 
    - Tato! Tato! Zostaw mnie! Tato! Ja nie chcę stąd iść! Tato! 


    Krzyki małej nigdy nie wydostały się z głowy Pani Malfoy. Od tamtej pory dowiedziała Draco sama. Córka nie raz prosiła ją i obiecywała, że będzie grzeczna ale Hermiona więcej jej nie zabrała. Wiedziała, że to się skończy tak samo. Wytłumaczyła Miriam, że nie była niegrzeczna i że ona to wszystko rozumie ale nie powinna chodzić do szpitala. Obiecała jej, że zabierze ją do Draco gdy podrośnie ale dzieci nie dają łatwo za wygraną. Hermiona czasem ulegała jej prośbom i mówiła, że pojadą do taty razem. Zawsze starała się wtedy zostać w pracy tak długo, żeby czas odwiedzin się skończył. Do zmiany decyzji namówiła ją Emily. Skoro Miriam tęskni za ojcem powinna go zobaczyć.
    Hermiona otrząsnęła się i zaparkowała auto. Wysiadała oczyszczając głowę ze zbędnych myśli. Jej długie kozaki zostawiały pojedyncze ślady na śniegu i znaczyły przebytą ścieżkę. Na zewnątrz było biało i zimno. Schody w domu państwa Malfoy pokrywała gruba warstwa lodu. W tym roku mróz chwycił wyjątkowo szybko.
    Kobieta weszła do domu, odwiesiła kurtkę i zdjęła buty. Z korytarza dobiegało odnośne tupanie.
    - Mamo! - krzyknęła 5-cio latka i rzuciła się Hermionie na szyję.
    - Cześć kochanie. Chodź do kuchni odgrzeję Ci obiad.
    - Jadłam już.
    - Czemu tak wcześnie? - odpowiedziała kobieta.
    Posiłki jadały zwykle razem, chyba że dentystka musiała dłużej zostać w pracy. To, że Miriam zjadła sama odrobinę zabolało jej matkę.
    - Obiecałaś, że pojedziemy do taty i chciałam być już gotowa. - odezwała się dziewczynka, spuszczając wzrok w podłogę.
    - Ej, kochanie. - Hermiona delikatnie uniosła podbródek córki - Wszystko w porządku. W takim razie ubieraj się. Jedziemy.
    Mała aż pisnęła z radości. W podskokach zaczęła się szykować i już za kilka chwil była gotowa do drogi. Stała przed mamą dzielnie ściskając swoją ulubioną fioletową lamę z tęczową grzywką. Złapały się za rękę i wyszły na zewnątrz.
    Do szpitala prowadziła całkiem łatwa droga. Wyjazd z posesji w prawo, cały czas prosto a potem najtrudniejsza cześć :skręt po górkę w lewo. Hermiona przepuściła jadące samochody i ruszyła. Już wtedy zorientowała się, że to był błąd. W lewym lusterku zauważyła oślepiający błysk świateł. Nie sprawdziła czy nikt jej nie mijał. To był moment. Pisk opon, dźwięk klaksonu, przerażona twarz drugiego kierowcy i trzask.
    - Hermiona?
    Usłyszała głos tak łudząco podobny do jego. Miała problem z otworzeniem oczu. Czuła przyjemne ciepło na swojej dłoni. Walczyła ze sobą. Próbowała obudzić się z tego snu. Ile razy już przeżywała to samo? Draco wołający ją z tego drugiego świata. Po pewnym czasie straciła już nadzieję, że mogłaby to być prawda. Zawsze wracała do rzeczywistości z ogromnym rozczarowaniem.
    Tym razem jednak coś było inaczej. Nie budziła się a dręczący ją głos nie odchodził. Ciągle czuła coś na ręce. Postanowiła zaryzykować. Spróbowała jeszcze raz otworzyć oczy. Szybko pożałowała tej decyzji. Blask oślepił ją. Ponownie zacisnęła powieki kładąc wolną dłoń na czole i oczach.
    - Hermiona, kochanie.
    To przesądziło wszystko. Musiała go zobaczyć. Tym razem nie miała zamiaru odpuszczać. Nauczona poprzednią próbą tym razem delikatnie rozchyliła powieki. Klęczał przed nią. Jej Draco, platynowy blondyn z szarymi oczami był przy niej. Nic więcej się nie liczyło. Znowu miała przy sobie swojego męża, mężczyznę, którego kochała najbardziej na świecie. Nie potrafiła wydusić z siebie ani jednego słowa. Mogła tylko patrzeć i próbować uwierzyć.
    Coś jednak było nie tak. On się nie cieszył. Wyglądał na przerażonego. Minę miał zatroskaną a w oczach dało się dostrzec łzy. Nie rozumiała niczego. W końcu byli razem, dlaczego więc Malfoy zachowywał się w ten sposób? Nic jej nie dolegało. Odzyskała przytomność i wreszcie się spotkali. Powinien być szczęśliwy.
    - Co Ty tu robisz? - zapytał drżącym że strachu głosem.
    Wtedy zdała sobie sprawę, że coś musiało być nie tak. Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Nie wiedziała nawet gdzie jest, jak się tu znalazła ani tym bardziej co w tym miejscu robi.
    Hermiona rozejrzała się dookoła, lekko unosząc głowę. Znajdowała się na jakiejś plaży ale coś w niej nie grało. Była bardzo jasna aż zbyt jasna. Woda nie wydawała niebieska ani nawet błękitna. Wyglądała na niemal przezroczystą delikatnie zabarwioną błękitem. Piasek nie patrzył jej skóry chociaż słońce świeciło dosyć mocno. Przypominał kolorem kość słoniową a niebo było całkiem białe. Pomimo tego światło nie odbijało się od tych barw i nie raziło w oczy a jedynie dodawało uroczego blasku. To wszystko wydawało się zbyt piękne żeby było prawdziwe.
    - Hermiona co się stało? - Draco dalej nie odpuszczał.
    - Gdzie ja jestem? - zapytała.
    - To... taki stan pomiędzy. Znaczy ja nie jestem pewny. Tak mi się wydaje...
    - Pomiędzy czym?
    Hermiona przerwała mu jego marne tłumaczenia stanowczym pytaniem. Ewidentnie nie chciał jej czegoś wyjaśnić. Obawiał się prawdy i starał się ją ukryć. Nie potrafił jej okłamać więc jak zwykle zaczynał się gubić w tym co mówi. Zawsze tak było...kiedy jeszcze oboje żyli.
    - Draco. - szepnęła równie przerażona co on - Czy ja umarłam?
    Poczuła jak mocniej ściska jej rękę. To jej pasowało. Taki jasny wygląd tego miejsca sugerował, że to nie była rzeczywistość. Tym razem się nie obudziła. To nie był sen. Wreszcie spotkała swojego męża. Już nic ich nie rozdzieli.
    Nagle do głowy wpadła jej pewna myśl. Draco przecież żył. Owszem, zapadł w śpiączke ale nie umarł i powiedział jej przed chwilą, że to "stan pomiędzy". Bardziej prawdopodobne wydawało jej się, że jest teraz na granicy życia i śmierci. Wizja piękna ale coś nadal tu nie grało. Czegoś jej brakowało...
    - Gdzie jest Miriam?! - wrzasneła podnosząc się do pozycji siedzącej.
    Nagle wszystko sobie przypomniała. Wypadek i ten okropny trzask karoserii jej samochodu. Ich córka siedziała z drugiej strony więc miała większe szanse żeby wyjść z tego bez szwanku. Niczego tak bardzo nie pragnęła jak dowiedzieć się co z jej małą Miriam.
    - Hermiona uspokój się. - Draco próbował opanować sytuację. - Skoro jej tu nie ma to nic jej nie jest.
    - Powiedziałeś, że nie wiesz gdzie jesteśmy! Skąd możesz to wiedzieć?!
    - Bo umarli są tam.
    Odwróciła się gwałtownie w kierunku wskazanym przez męża. Nad urwiskiem wznosił się zamek ale nie byle jaki. Mury miały kilkanaście metrów wysokości a wieże, które do nich przylegały były jeszcze wyższe. Kamień podobnie jak wszystko inne w tym miejscu miał wyjątkowo jasny odcień ale do tego Hermiona zdążyła się już przyzwyczaić. Bardziej zastanawiało ją skąd Draco wie, że tam gromadzil się umarli. Nie widziała bram ani okien. Na murach nie było nikogo.
    - Tam nikogo nie ma. - powiedziała z powrotem przenosząc na niego rozbiegany wzrok. - Draco zaczynasz mnie przerażać.
    - Oni przychodzą. Patrzą na mnie. Tylko patrzą a ja nie mogę tam wejść. - głos mężczyzny zaczynał odmawiać mu posłuszeństwa. - Nie wiem, co mam robić.
    - Jacy oni? Draco tam nikogo nie ma!
    Hermiona czuła, że traci nad wszystkim resztki kontroli o ile jakąkolwiek wcześniej miała. Jedyną osobą, która mogła jej coś powiedzieć był Draco a on sprawiał wrażenie kompletnie załamanego człowieka. Wiele razem przeszli ale nigdy nie widziała go w takim stanie. To ona zawsze gorzej sobie ze wszystkim radziła a on jej pomagał. Jak miała mu się teraz odwdzięczyć skoro nie rozumiała niczego co ją oataczało. Cóż, jeżeli chciał wsparcia to wybrał sobie zły moment, bo Hermiona Malfoy martwiąca się o własną córkę to groźna Hermiona Malfoy.
    - Draco spójrz na mnie, do cholery!
    Zadziałało. Draco zaskoczony wybuchem żony szybko odzyskał fason. Skupił się na niej gotowy do udzielania odpowiedzi na wszelkie pytania.
    - Powtarzam pytanie. Skąd wiesz, że tam są umarli? - mówiła powoli ale dobitnie, nie dając miejsca na wykręty.
    - Bo ich widziałem. - odpowiedział, wciąż mając ten sam smutek wypisany na twarzy.
    - Kogo widziałeś?
    - Sama zobacz.
    Draco już na nią nie patrzył. Chwila orzeźwienia minęła. Nie mając za bardzo innego wyboru kobieta ponownie spojrzała na zamek. Tym razem szczęka opadła jej niemal do ziemi. Na murach stali jej zmarli teściówie a obok nich Ron. Po jej policzkach popłynęły łzy. Rudy mężczyzna zginął w bitwie o Hogwart podobnie jak rodzice Draco, zdradzając Voldemrota i walcząc za Pottera. Gdy tylko o tym pomyślała na murach zjawił się też Harry. Już wiedziała o czym mówił były ślizgon. Mężczyźni patrzyli na nią z daleka tak tęsknie, że gdyby tylko znała drogę od razu by do nich pobiegła. Przed oczami stanęły jej wszystkie wspólnie spędzone chwile. Nie potrafiła tego znieść. Byli tak blisko a jednocześnie tak daleko od siebie. Widziała miłość, którą darzył ją Weasley. Dostrzegła przyjaźń Harrego. Na myśl o przyjaźni na mury weszła też Ginny. Grupa zmarłych osób przyciągała ją i powoli skazywała na zatracenie. Gdyby jeszcze znalazła się tam Miriam i Draco....
    - Nie! - wrzasnęła, odwracając męża do siebie. - Nie patrz się tam!
    - Oni tam ciągle przychodzą. Blaise, Nott, Pansy, rodzice oni tam wszyscy są. - Draco mówił i płakał. - Widzę ich ale nie słyszą mnie. Ja tam muszę pójść ale nie mogę. Nie chcą mnie wpuścić.
    Kiedy Malfoy mówił na mury wchodziły wymienione osoby. Hermiona szybko pojęła o co chodziło. Widziało się tam osoby, które nie żyły a za którymi tęsknili. Gdy o nich myśleli oni pojawiali się na murach. Tęskniła za Draco ale on był obok niej. Bardzo chciała zobaczyć również Miriam ale jej nigdzie nie widziała. To oznaczało, że Draco miał rację. Miriam nic nie ucierpiała w wypadku.
    - Draco... Spójrz na mnie. - poprosiła łagodnie zwracając na siebie jego uwagę - Możesz do nich iść jeśli tego właśnie chcesz.
    Nie wierzyła, że to powiedziała. Właśnie puszczała swojego męża do krainy umarłych. Nie potrafiła mu tego zabronić ani namawiać go do powrotu. On bez słowa zostawił dla niej jedyny świat, który znał. Poświęcał się dla ich rodziny na każdym kroku. Czuła ogromne wyrzuty sumienia, że nie była dla niego dostatecznym wsparciem. Jak mogłaby go teraz zmusić żeby został z nią? Chyba samo przeznaczenie uwzięło się na nich. Nawet zostawiając wszystko za sobą okrutny los chciał ich rozdzielić. Nadszedł koniec walki z wiatrakami. Draco po wszystkim co zrobił i wycierpiał zaslugiwał na spokój. Była pewna, że to tęsknota za nią i Miriam nie pozwalały mu tam wejść. Nawet nie wyobrażała sobie jakie męki musiał znosić przez te dwa miesiące patrząc na tych, którzy odeszli i jak bardzo chcą go mieć u siebie. Każdy człowiek znowu chce poczuć uścisk matki, usłyszeć zmarłego przyjaciela jeszcze raz. On miał to na wyciągnięcie ręki ale stale pozostawał rozdarty pomiędzy życiem a śmiercią. Jak mogłaby kazać mu walczyć dalej? Ona miała dość po kilku minutach a on znosił to tak dzielnie.
    - Nie chcę Cię zostawiać.
    - Pamiętasz co mi przysięgałeś? - Hermiona z drżącym uśmiechem przekręciła obrączkę na ręku Draco.
    - I że Cię nie opuszczę aż do śmierci. - Draco zamknął jej małą dłoń w swojej.
    - Właśnie. Teraz widzę, że ta przysięga była bez sensu. Nawet po śmierci nigdy mnie nie zostawisz. Ja nigdy o Tobie nie zapomnę a Ty nie zapomnisz o mnie. Nasza miłość będzie trwać i łączyć te dwa światy aż w pewnym momencie ponownie spotkamy się w tym zamku. Razem z rodzicami, przyjaciółmi powitacie mnie tam i już zawsze będziemy razem. Śmierć to tylko taki kolejny krok. - nie próbowała już ukryć łez. - Na każdego przyjdzie czas a że Ciebie wzywają trochę wcześniej to nic. Los bywa okrutny ale ja to wytrzymam. Ja wiem, że ty i tak zawsze będziesz przy mnie i to jest najważniejsze. Zawsze byłeś.
    - Ja chciałem...tak bardzo chciałem do Was wrócić. Nie potrafiłem.
    - Wiem, Draco. Bardzo mi wstyd, że nawet po śmierci nie mogę sobie dać rady, że nawet wtedy nie jestem dla Ciebie takim oparciem jak Ty byłeś dla mnie.
    Draco łkał coraz bardziej. Przytknął dłonie Hermiony i złożył na nich czuły pocałunek mokry od łez.
    - Nigdy nie miałem w nikim większego oparcia niż w Tobie. Gadasz głupoty.
    Hermiona parsknęła śmiechem. Za to właśnie go kochała. Kiedy ona rozsypywała się na kawałki on potrafił ją pozbierać do kupy. Nawet kiedy mieli przed sobą perspektywę rozłąki na długie lata. Nie ważne przez co on przechodził dla niej zawsze znalazł siłę a ona czerpała ją pełnymi garściami. Była jej potrzebna żeby wychować Miriam chociaż w połowie tak dobrze jak by tego chcieli.
    - Tak bardzo chciałabym żeby Miriam tu z nami była. - wychlipiała wtulona w blondyna.
    - Nie mów tak. Ty musisz być przy niej ale nie tutaj.
    Pik, pik, pik... Ten dźwięk strasznie ją denerwował. Zamiast idealnej ciszy i Draco słyszała to irytujące pikanie. Znowu nic nie widziała. Otaczała ją ciemność ale już po chwili dobiegły ją głosy jakiś obcych ludzi. Gdzie trafiła tym razem?
    - Oddech prawidłowy. - usłyszała gdzieś z oddali.
    Otoczenie pomału zaczynało nabierać niewyraźnych kształtów. Wszystko było rozmazane a światło niemiłosiernie drazniło jej źrenice. Nagle ktoś brutalnie rozchylił jej powieki i żółte światło wpadało wprost do jej źrenic. Najpierw wiązka światła dostała się do jednego oka a później do drugiego. Gdy ją puścili mocno je zamknęła. Tylko to była w stanie zrobić. Nie miała siły ruszyć żadną częścią ciała.
    -  Reakcja prawidłowa. Odetnijcie dopływ kataminy.
    - Tak jest doktorze.
    Poczuła jak ktoś ciągnie ją za przedramię. Chętnie by zobaczyła kto to ale wciąż nie potrafiła się ruszyć. W tym momencie ogromnym osiągnięciem było to, że słyszała już pełną rozmowę tych ludzi.
    - Pani Malfot, słyszy mnie Pani?
    Słyszała doskonale ale nie miała siły odpowiedzieć ani nawet otworzyć oczu. Głos jednak jakby czytał w jej myślach i ani myślał dać jej chwili spokoju.
    - Halo, proszę Pani. Niech Pani otworzy oczy. Czy Pani mnie rozumie?
    Chciała odpowiedzieć ale to był kolejny błąd. Zamiast wydać dźwięk jedynie się zakrztusiła. Miała w gardle coś co bardzo jej przeszkadzało.
    - Spokojnie już wszystko w porządku. Proszę otworzyć oczy, pomału. O tak, bardzo dobrze.
    Po spełnionym poleceniu kobieta zrozumiała, że znajduje się w szpitalu a osobami rozmawiającymi byli lekarz i pielęgniarka. Leżała na łóżku podłączona do wciąż pikającego sprzętu. Wszystko niemiłosiernie ją bolało a szyja była unieruchomiona. Hermiona podjęła kolejną próbę rozmowy z tym mężczyzną ale nic z tego. Ponownie zaczęła kaszleć nie uzyskując zamierzonego efektu.
    - Spokojnie, zaraz wyjmiemy rurkę tracheostomijną. Nie, niech Pani nic nie mówi. To ta rurka w gardle przez którą nie może Pani mówić. Jeżeli mnie Pani rozumie niech Pani mruganie oczami.
    Spełniła polecenie bez zarzutu. Niczego tak nie pragnęła jak rozmowy z tym człowiekiem. W głowie piętrzyły jej się pytania, na które musiała poznać odpowiedź a ta cholerna rurka jej to uniemożliwiała.
    - Możemy wyjmować rurkę. Jeśli jest Pani gotowa niech Pani mrugnie raz jeśli nie to dwa razy.
    Mrugnęła tylko raz już nie mogąc się doczekać odzyskania głosu. Pielęgniarka sprawnym ruchem usunęła sprzęt z jej gardła i odłożyła na jakąś tacę. Hermiona ponownie kaszlała nie mogąc doliczyć się, który to już raz w przeciągu tych kilkunastu minut.
    - W porządku? - zapytał z troską lekarz.
    - Tak. - wychrypiała - Nie. Mogę się ruszyć.
    - Ma Pani założony kołnierz ortopedyczny. Musieliśmy zabezpieczyć Pani kręgosłup. Co Pani pamięta?
    - Wypadek. Jechałam do męża do szpitala i mialam wypadek. Gdzie jest moja córka?
    - Wszystko z nią dobrze. Nic jej się nie stało. Zaopiekowała się nią Emily Lewanns. Zna ją Pani?
    - Tak, to moja przyjaciółka. Co ja tu robię? Co się stało po wypadku?
    - Musiała Pani przejść skomplikowaną operację. Pani kręgosłup został uszkodzony ale proszę się nie bać. Operacja się udała przez jakiś czas czeka Panią rehabilitacja i wróci Pani do pełnej sprawności.
    - Operacja? - spytała zdziwiona - Ile czasu byłam nieprzytomna?
    - Prawie dobę.
    Hermiona nic z tego nie rozumiała. Czy w takim razie ten czas spędzony z Draco to tylko sen? Czy to jednak wydarzyło się naprawdę? Musiała to sprawdzić, bo była niemal pewna, że to nie było jedynie senne marzenie.
    - W jakim szpitalu jestem? - zapytała.
    - Św. Rity. w Ashford
    - Czy wie Pan może co z moim mężem? Draco Malfoy.
    Lekarz wydawał się nieco zdziwiony tym pytaniem. W końcu nieprzytomna kobieta nie mogła wiedzieć, co się stało. Thomas Ingroy był racjonalnym człowiekiem i nie wierzył w żadne siły nadprzyrodzone ani wyjątkowe przeczucia. To pytanie na pewno zesłał przypadek.
    - Cóż to Państwa szczęśliwy dzień. Oboje mają Państwo sporo szczęścia.
    - Nie rozumiem. On żyje?
    Lekarz zaczynał wątpić w swój racjonalizm. W końcu jak wytłumaczyć fakt, że w Wigilię żona pacjenta ma ciężki wypadek. W międzyczasie, gdy z kobietą jest gorzej i następuje moment krytyczny jej mąż wybudza się ze śpiączki po dwóch miesiącach a w dodatku robi to jakby na prośbę dziecka modlącego się na korytarzu aby chociaż jedno z jej rodziców przeżyło? Ale nie to było najdziwniejsze. Bardziej zastanawiało go to, że kiedy u Pani Malfoy zakończono operację sukcesem nie można było jej wybudzić przez ładnych kilka godzin aż Pan Malfoy nie kazał żonie wrócić do tego świata a przecież leżał w zupełnie innej sali. A teraz Pani Malfoy jest zdziwiona, że jej mąż żyje jakby wiedziała, że ledwo go odratowali gdy ta przyjechała do szpitala? Coś tu było mocno nie tak.
    - Hermiona!
    - Draco! Miriam!
    Lekarzowi nie było dane dokończyć swojego rozmyślania. Zostało ono przerwane przez wparowanie najbliższej rodziny pacjentki. Co prawda Thomas nie dokończył jeszcze wywiadu z obydwojgiem oacjentale tym razem wyjątkowo postanowił odłożyć to na później wprowadzany z sali przez pielęgniarkę.
    - Chyba miałam dziwny sen. - powiedziała do Draco.
    - O czym, mamusiu?
    - O bardzo jasnej plaży i wysokim zamku.
    Miriam już zdążyła się ulokować na łóżku matki i wtulić w jej szyję. Draco usiadł na brzegu i uśmiechnął się z tajemniczym błyskiem w oku. 
    - Obiecałem Ci kiedyś "I że Cię nie opuszczę aż do śmierci" - odpowiedział jej pozornie bez sensu Draco, przekrecając jej obrączkę na palcu. 
    Wtedy Hermiona zrozumiała, że to wcale nie był sen. Draco do nich wrócił. Dała mu wolną rękę a on nie odszedł... 
    - Dlaczego? - szepnęła 
     - Jak to było w tym filmie? "Miłość to najlepszy ze wszystkich drogowskazów"? Jeszcze się trochę ze mną pomęczycie. 
    Hermiona prychnęła śmiechem reagując jak zwykle na żarty byłego ślizgona. 
    - Wiesz co tatusiu? - Miriam spojrzała na niego swoimi czekoladowymi oczami - Bardziej męczyłam się bez Ciebie. 


***


*" Kubuś Puchatek i przyjaciele"

Witajcie kochani :*
Z okazji świąt Bożego Narodzenia życzę Wam dużo miłości, zdrowia i troszkę szczęścia w życiu. To są trzy filary, na których zbudować możecie wszystko. 
Życzę Wam również spokojnych i rodzinnych świąt. Żeby otaczali Was najbliżsi i Ci spokrewnieni jak i Ci, których sami sobie wybraliście na rodzinę. 
Oby nie dręczyły Was żadne problemy a troski odeszły w siną dal. Żebyście na swojej drodze spotykali samych życzliwych ludzi. 
Życzę Wam również szampańskiej zabawy w Sylwestra i obowiązkowo: żeby ten nadchodzący Nowy Rok nie był gorszy niż ten poprzedni!
Ode mnie mały prezent na święta w postaci miniaturki ;) 
Jeszcze raz WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!!! :*

niedziela, 24 listopada 2019

Rozdział 4 "Wara kocie..."

  "Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
 nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje (...) 
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy:
z nich zaś największa jest miłość."*






    Blaise i Astoria byli bardzo zajęci sobą, kiedy do środka wszedł średniego wzrostu mężczyzna o jasno-brązowych włosach i trochę ciemniejszych oczach.
    - Witajcie, gołąbeczki.
    Małżeństwo gwałtownie odwróciło głowy w stronę gościa Nie mieli czym się okryć i leżeli na kanapie w jednoznacznej pozycji. Blaise, ponieważ znajdował się na górze zasłaniał swoją żonę. Niestety jego pośladki były wystawione na widok odwiedzającego ich człowieka i mocno denerwowało to ciemnoskórego mężczyznę.
    - Oby to było coś ważnego. - warknął
    - Myślę, że jest ale jak coś to wrócę później.
    - Nie trzeba. - wtrąciła Astoria - Mógłbyś się odwrócić Andrew?
    - Może i bym mógł...
    - To się odwróć! - powiedział zniecierpliwionym tonem Blaise.
    Andrew Dunlow widział, że były ślizgon jest na granicy wytrzymałości. Szybko spełnił polecenie kolegi, wiedząc co się wydarzy jeśli nie posłucha. Auror do trumny jeszcze się nie wybierał. W tym czasie Blaise założył spodnie przyniesione wcześniej z sypialni. W gorszej sytuacji była Astoria. Jej sukienka leżała przy ścianie dokładnie tam, gdzie patrzył się teraz zaprzyjaźniony auror. Spojrzała wymownie na męża a potem na swoje ubranie. Mężczyzna podniósł z ziemi suknię i podał ją swojej żonie. Kobieta sprawnie przełożyła ją przez głowę i naciągnęła materiał do połowy ud.
    - Zostawię Was, panowie. - odezwała się dumnie.
    Blondynka ruszyła wyorostowana w kierunku schodów, udając że nie widzi rozrzuconych butów czy torebki. Andrew odprowadzał ją głodnym wzrokiem ale tego też zdawała się nie dostrzegać. Przeciwieństwo stanowił Zabini. Bywało, że takie zachowanie mu schlebiało jednak z pewnością nie wtedy. Przez byłego ślizgona tym razem przemawiały zazdrość i zdenerwowanie. Według Blaise jego przyjaciel powinien być chociaż trochę zmieszany a on wykorzystywał sytuację i ewidentnie gapił się na tylek jego żony.
    - Podoba Ci się moja żona? - spytał prześmiewczo.
    - Całkiem ładna, widziałem lepsze. - odpowiedział auror spokojnie.
    - To może pogapiłbyś się na te lepsze?
    Mężczyzna uśmiechnął się jakby wyjaśniał coś niesfornemu dziecku. Skrzyżował ręce na piersi i wciąż mając wyraz radości na twarzy pokręcił głową. Z piersi wydobyło mu się ciche westchnienie.
    - Jeżeli nalegasz to ujmę to tak: - podjął wyzwanie Andrew - twoja żona to najlepsza partia jaką widziało to społeczeństwo i uwierz mi nikt Ci jej nie zabierze, bo wszyscy Grangerssowie, Malfoyowie i Zabini spaliliby za nią pół świata i ja też.
    Dunlow spojrzał wymownie w oczy przyjaciela i czekał na jego reakcję. Sam odbiorca tej wypowiedzi wydawał się nieco złagodznieć. Auror na chwilę się zapomniał i ta kwestia została już wyjaśniona. Nie było do czego wracać.
    - A właśnie skoro mowa o społeczeństwie, - kontynuował niespodziewany gość - słyszałeś że jego najwybitniejsi przedstawiciele zostali oskarżeni o nielegalną teleportację?
    - Co ty do mnie mówisz? I co mnie to w ogóle obchodzi?
    - A to, że nawet sam nadworny błazen Mardot chciał ich przyprowadzić do siebie. No ale jak Cię to nie interesuje to przekaż tylko Astorii, że jutro na 8 rano zaczyna pracę. - powiedział Dunlow szykując się do wyjścia
    - Czekaj, czekaj. - odpowiedział zaciekawiony Blaise - to aż taka afera?
    Posadził swojego gościa na kanapie i przyniósł dwie szklanki. Pstryknął palcami i  natychmiast pojawił się skrzat domowy.
    - Ogonku, przynieś mi butelkę whisky.
    - Tak jest, panie Zabini.
    Skrzat zniknął żeby po chwili pojawić się z zamówieniem właściciela. Eleganckimi ruchami postawił trunek na stoliku przy kanapie i zostawił mężczyzn samych.
    - Ogonku? - zapytał zdziwiony Andrew - Nie dość, że nazywacie je po imieniu to jeszcze jakieś dziwne ruchy mają te wasze skrzaty.
    - Astoria nie chciała widzieć przerażonych istot tylko porządną służbę. Twierdzi, że nie powierzyłaby swojego domu trzęsącym się galaretkom.
    - No dobra a jak to osiągnąłeś? - zapytał gość tym razem z pełnym zainteresowaniem.
    - Zapytaliśmy o imię, nie krzyczymy. Po prostu dobrze je traktujemy. One nie potrafią służyć gorzej, bo mają we krwi bycie najlepszymi pomocą i domowymi. Mogą się jedynie przestać bać wszystkich czarodziejów. - ciągnął dalej Blaise - Moje przestały się mnie bać kiedy dałem w pysk jakiemuś gościowi od Was jak przyszedł z jakimś wezwaniem. Wydzierał się na mojego skrzata i nie chciał przestać.
    - Ha ha ha! Nie wierzę! - rechotał rozmówca klepiąc się w kolano - Rude chodził z podbitym okiem, bo krzyczał na skrzata? Jak to sprzedam chłopakom to padną. - powiedział Dunlow ocierając łzy rozbawienia.
    - Nikomu tego nie sprzedasz i nikt nie padnie. - odpowiedział bardzo poważnie Zabini - Ja już skończyłem swoją wojnę z aurorami i nie chcę mieć nowej.
    Auror doskonale wiedział o czym mówi gospodarz. Sam pomagał mu w sprawie Astorii jakiś czas temu. Wiedział co jej robili a skoro Blaise twierdził, że jest niewinna musiał coś zrobić. Wiele nie mógł, ponieważ sprawa z góry była przegrana. Córka smierciożerców, którzy uciekli po przegranej Czarnego Pana, miała odpowiedzieć za błędy swoich rodziców. Jednak widząc małą iskierkę nadzieji w dowodach Blaisea, ułatwiał przyjacielowi kontakt z niektórymi osobami czy załatwiał widzenia z żoną. Dawał z siebie wszystko. Sam chciał przesłuchiwać Astorię ale Mardot mu zabronił, twierdząc że mija się to z celem, bo są znajomymi. Andrew musiał się go posłuchać, bo to on zajmował się przesłuchaniami. Organizował je, nadzorował lub sam przesłuchiwał. Na szczęście Astoria nie zmiękła dowody Blaisea i zeznania Draco oczyściły ją z zarzutów. Mężczyzna żałował tylko, że to nie Mardot znajdował się w pokoju przesłuchań, kiedy pojawił się tam jego kolega. Na jego niepocieszenie oberwała inna osoba.
    - Jasne, tak tylko żartowałem.
    - Mhm, mówiłeś coś o akcji z Mardotem.
    - Ach tak, słuchaj! - ożywił się auror - Dzisiaj międzynarodowy zakaz teleportacji złamała, złap się poręczy, Hermiona Granger. - Zabini wytrzeszczył oczy - Ten gościu, co trzęsie całym biurem aurorów szybko tam poleciał. Jak Mardot się o tym dowiedział to wybiegł z przesłuchania jak oparzony... Zobacz niby taki idiota a ma swoich donosicieli. Ale wracając do tematu, Mardot podobno udał się tam z nakazem sprowadzenia zatrzymanych do nas...
    - Zatrzymanych? Mówiłeś tylko o Granger.
     - No tak ale złapali przy okazji Weasleya, Pottera i tą młodą Weasleyównę. - Zabini wytrzeszczył oczy i wyglądał jakby trzasnął go piorun - Nieźle nie? Nasze kochane złote trio razem z panienką Pottera w pace. Nigdy nie myślałem, że dożyję takiej chwili. No ale to nie ważne, słuchaj, Andariel odprawił go z kwitkiem...
    - Przecież Mardot miał nakaz.
    - No miał, wystawiony na lewo.
    Zabini zaczął się śmiać. Każdy, kto utarł nosa znienawidzonemu aurorowi, zaslugiwał na butelkę ognistej. Mężczyzna czuł, że tak dobrego dnia już dawno nie było.
    - Muszę mu pogratulować. - powiedział Blaise, wciąż się śmiejąc.
    - Nie ty jeden, połowa Ministerstwa już go kocha.
    - Połowa Ministerstwa? To takie sprawy nie są tajne?
    - Są i dlatego nigdy mnie tu nie było. - powiedział Andrew, wymownie patrząc się na przyjaciela.
    - No jasne, bez obaw. Mów dalej.
    - No właśnie. Blaise, ty mi ciągle przerywasz! - zawołał z udawną urazą, na co jego kolega ponownie się zaśmiał. - Dobra do rzeczy, Andariel kazał mu wypierdalać i Mardot wrócił do nas. Poszedł do szefa, tamten się lekko mówiąc, zdenerwował i wysłał go po prawdziwy nakaz z odpowiednim papierkiem na uzasadnienie, bo się bał, że szef departamentu ds przestrzegania prawa mu odmówi. Obawy były słuszne. W uzasadnieniu napisał, że najpierw należy sprawę wyjaśnić a potem wystawiać nakazy. Podobno zapytał jeszcze Mardota czy ma też napisać, że obawia się o los podejrzanych ze względu na lewy nakaz.
    - Ty żmijo, powiedziałeś mu?
    - No nie wiem jak to się stało, może jakoś tak w przyplywie emocji? - zakpił Dunlow
    - Zasłużyłeś na najlepszą butelkę ognistej jaką mam. - odpowiedział Blaise ze śmiechem.
    - Będę pamiętał. No i na tym koniec tej historii. No prawie, w sumie to nie wiem dlaczego ale Granger i resztę puścili a skoro tak to chyba mogła się teleportować. Rellow nie chciał nic powiedzieć ale kazał poinformować Astorię, że jednak zaczynają jutro a nie za miesiąc. Coś mi się wydaje, że to ma ze sobą związek.
    - Kurwa, oby nie. Mam już dosyć wszystkiego, co ma ze sobą związek. To miała być zwykła praca a nie jakieś zagadki, związki i nie wiadomo co jeszcze. Mało mieliśmy już kłopotów? - dobry humor gospodarza zniknął w mgnieniu oka.
    - Spokojnie, stary. Nic się nie wydarzy. Erick to ogarnięty facet, który nie da im zrobić krzywdy.
    - Zaufałem Ci w tej kwestii i mam nadzieję, że się nie pomyliłem.
    - Spokojnie, mówiłem Ci, będzie dobrze.
    Blaise i Andrew rozmawiali jeszcze jakiś czas o mniej poważnych sprawach. Ta przyjaźń nie powinna przetrwać w obecnym świecie a jednak jakoś udało im się ją utrzymać. Stanowili dziwne połączenie - syna smierciożerców i aurora. Na początku każda postronna osoba myślała, że jeden z mężczyzn ma w tym interes. Potem uważali, że to symbioza aż zabrakło im plotek i przykładów pomocy. Czarodzieje musieli pogodzić się z tym, że oni jako jedni z pierwszych przełamali lody. Niestety nie dało to masowego efektu.
    Po jakimś czasie ponownie zeszli na temat Mardota. Chociaż jego metody pozostawiały wiele do życzenia to należało mu przyznać, że odnosił rekordową skuteczność. Większość pozostających na wolności morderców już namierzono i była to tylko kwestia czasu aż zostaną schwytani. Chociaż auror od dłuższego czasu opowiadał o przesłuchaniach prowadzonych przez nielubianego aurora ani razu nie wspomniał o Draco. Blaisea bardzo zaniepokoiło unikanie tematu przez jego przyjaciela.
    - Wiesz może co z Draco? - przerwał mu czarnoskóry mężczyzna.
    - Dalej zeznaje, z tego co wiem nic się nie zmieniło.
    Pomiędzy rozmówcami zapadła nie ręczna cisza. Los blondyna był z góry przesądzony i nie zapowiadało się na żadną zmianę.
    - Jakim cudem zeznania cudownego Pottera, wybawiciela tego świata mu nie pomogły. Nawet McGonagall była za nim i nic...
    - Wiem jak Cię to martwi.
    - Chyba nie bardzo... Wy takich tylko zamykacie.
    - Blaise opanuj się zanim powiesz o jedno słowo za dużo. - Andrew spojrzał gniewnie na siedzącego obok mężczyznę. - Nie ty jeden straciłeś kogoś przez tą wojnę.
    - Ja go zostawiłem...nie powinienem.
    Zabini zawiesił głowę i zamknął oczy. Malfoy wyraźnie zakazał mu kontaktu ze sobą, twierdząc że to niebezpieczne. Teraz Draco mógł jedynie zobaczyć w Proroku, który wypisywał na niego różne bzdury. Żałował, że się na to zgodził. Owszem, martwił się o Astorię ale ona i tak wylądowała na przesłuchaniach. Zawsze podejmował niby dobre decyzje, których później tylko żałował.
    - Chcesz mu coś przekazać?
    - Co?! - zapytał zaskoczony Blaise - masz z nim kontakt?
    - Nie mam ale Draco zawsze idzie od kominków do pokoju przesłuchań o tej samej godzinie. Musi zjechać windą w dół. Mogę go przy tej windzie przypadkiem spotkać.
    - Naprawdę mógłbyś?
    - Mógłbym ale tylko raz. To co Ci proponuję to według całego świata zdrada swoich, więc nie oczekuj tego więcej.
    - Okey, ten jeden raz. Powiedz mu, że postaram się jakoś pomóc, Granger jest kontrolerem ds przestrzegania prawa a już raz chciała mu pomóc. Będzie dobrze. - Blaise się zawachał - Powiedz mu, że Astoria jest w ciąży.
     - Gratulacje stary, co się nie chwaliłeś? - auror podniósł się i zaczął klepać po plecach przyjaciela.
    - Nie chcę zapeszyć. Nie rozpowiadaj tego.
    - Jasne. - Dunlow spojrzał na zegar - Dobra, będę się już zbierać. Dzięki i jeszcze raz gratulacje.
    Przyjaciel pożegnał się i opuścił dom Zabinich. Blaise wyciągnął paczkę i wyjął papierosa. Może i był pesymistą ale martwiła go cała ta sytuacja. Święta trójca została złapana w Rumunii i nikt nie chciał mówić o co chodzi? Do tego dochodziła jeszcze ta wcześniejsza praca i rozgrywki pomiędzy Rellowem a Mardotem. Coś tu było bardzo nie w porządku.


***


    Gdy zatrzymani razem z Erickiem Rellowem weszli do domu od razu naskoczyła na nich pani Weasley. 
    - Gdzie Wy byliście?! My tu od zmysłów dochodzimy... 
    Urwala, gdy zobaczyła starszego od swoich dzieci , dobrze ubranego mężczyznę. 
    - Dzień dobry. Pani Weasley, jak sądzę? 
    - Zgadza się. A kim Pan jest? 
    - Erick Rellow. - mężczyzna podał rękę pulchnej kobiecie - Jestem szefem Hermiony. Niestety przez nieporozumienie zatrzymano tych państwa ale już wszystko wyjaśniliśmy. Niestety władza ma jeszcze kilka obaw i muszę dopilnować aby ta czwórka wróciła do Anglii już dziś. Państwo oczywiście mogą zostać.
    - No proszę, mój młodszy braciszek znów coś przeskrobał. - odezwał się George trzymając małe dziecko na rękach.
    - Czy to Fred? - zapytała rozczulona Hermiona.
    - Tak, chcesz zobaczyć? - odparł z dumą młody tata.
    - Jasne.
    Hermiona szybko podeszła do dziecka. Był ubrany w body z długim rękawem i spodnie. Mały Fred miał już niecałe cztery miesiące i wyglądał jak urocza kuleczka. Miał ciemne oczy i łysą główkę. Usta pozostawały otwarte. Nosek był zadarty ale niewielki i o ładnym kształcie. Skóra dzidziusia przypominała w dotyku aksamit o kolorze mlecznej czekolady. Malec jedynie imię i nazwisko odziedziczył po Weasleyach. Z wyglądu przypominał Angelinę.
    - Śliczny jak mamusia. - powiedziała rozczulona Hermiona.
    - Powiedz mojemu bratu to też takiego będziesz miała.
    George mrugnał do niej. Była gryfonka zarumieniła się i utkwiła spojrzenie w swoich butach, które nagle wydały się jej bardzo interesujące. Oczywiście wiedziała skąd się biorą dzieci ale takie żarty ją peszyły tym bardziej, że obok stał Pan Rellow. Mimo swojego zmieszania nie była zła na starszego przyjaciela. Pamiętała czasy kiedy opłakiwał Freda i nie miał ochoty na żadne dowcipne uwagi albo docinki. Widziała jak bardzo George przeżył śmierć brata i nigdy nie chciała żeby te czasy powróciły. Jego syn nawet dostał takie same imię.
    - George! Przestań zawstydzać gości. Jak ty się zachowujesz? - w obronie Hermiony stanęła Molly
    - Tak tylko żartuję. - odpowiedział rudzielec, wciąż się uśmiechając.
    - Przepraszam Pana za tą sytuację. - zwróciła się tym razem do Ericka.
    - Spokojnie, przecież nie ma Pani za co. - odpowiedział ciepło.
    - No powiem szczerze tego jeszcze nie wiem. Dlaczego moje dzieci zostały zatrzymane?
    Matka Rona nie dodała nic o Harrym i Hermionie. Nie dlatego, że nie interesowała się ich losem. Przez te wszystkie lata wzajemnych przyjaźni i miłości Pani Weasley kochała tą dwójkę jak własną rodzinę. Nie traktowała ich gorzej niż swoich swoich potomków. Kiedy trzeba było ratowała ich a w zwykłe dni darzyła miłością i ciepłem. Kiedy kobieta przed obcym człowiekiem nie oddzieliła ich od własnych dzieci  serca całej piątki, która stała w pokoju, zabiły z o wiele większym uczuciem.
    - Pani Granger nie dopilnowała pewnych formalności w sprawie teleportu ale gdy spotkaliśmy się w Rumuńskim biurze wszystko załatwiła. Zatrzymanie reszty było skutkiem tego, że spotkano ich razem. Nie stało się nic poważnego.
    Hermiona była pod wrażeniem. Jej szef nie skłamał ani razu. Przedstawił jednak prawdę w taki sposób, że cała sytuacja wydała się błachostką.
    - Niestety - kontynuował - muszę eskortować całą czwórkę do Anglii. Tutejsi funkcjonariusze nalegali żeby sprawcy zamieszania wrócili już do domu. Są odrobinę przewrażliwieni.
    - Nie mogą pojechać jutro? Angelina i Charlie jeszcze nie wrócili. Myślę, że będą się chcieli pożegnać.
    - Przykro mi, proszę Pani. Mam dziś jeszcze kilka spraw do załatwienia.
    Molly Weasley ze smutkiem przyjęła odmowę jednak nie miała innego wyjścia jak tylko się zgodzić. Po serdecznych uściskach i pozdrowieniach wszyscy złapali się za ręce a Pan Rellow użyczył Hermionie swojego ramienia. Nie uszło to uwadze Rona, który zrobił niezadowoloną minę. Jeśli chodziło o relacje jego dziewczyny z innymi mężczyznami, rudzielec bywał zazdrosny a Rellow stanowił dobrą partię. Był bogatym i przystojnym mężczyzną. Miał szerokie wpływy i dobrą posadę w Ministerstwie. Nie spodobał mu się już pierwszego dnia ich znajomości.
    Wszyscy poczuli charakterystyczne szarpnięcie w okolicy pępka i po chwili znajdowali się przed domem państwa Granger. Rellow pożegnał się i zniknął a reszta weszła do środka.
    - Hermiona! Jak dobrze, że już jesteś. - ojciec przytulił ją ciepło. - Widzę, że znalazłaś przyjaciół.
    - Tak, tato. Wszystko było w porządku.
    Kłamstwo ciążyło dziewczynie na sumieniu. Zgodnie ustalili, że nie będą mówić rodzicom kasztanowłosej o całej sprawie. Chociaż bardzo ją to bolało musiała zataić przed nimi informacje, których się dowiedzieli. Rellow i Andariel wyraźnie zaznaczyli, że nikt ma się o tym nie dowiedzieć. Mogła jedynie przedstawić im wersję, którą znała reszta rodziny Weasleyów. O prawdopodobnym niebezpieczeństwie pracownicy Ministerstwa zabronili im wspominać nawet jednym słowem.
     - Bardzo się cieszę. - odpowiedział Pan Granger i zwrócił się do pozostałych. - Miło was widzieć.
    - Tato, znasz Harrego i Ginny są parą od jakiegoś czasu. Rona również znasz ale chciałam go przedstawić oficjalnie jako mojego chłopaka.
     - Słyszałem o Tobie wiele dobrego. - powiedział z uśmiechem i podał rękę Ronowi a następnie Harremu i Ginny. - O Was również. Bardzo się cieszę, że nas odwiedziliście. Zawsze jesteście tu mile widziani. Zapraszam do salonu.
     Chłopak Hermiony zgodnie z jej oczekiwaniami poczerwieniał po same uszy i nie wiedział co powinien powiedzieć z wyjątkiem skrępowanego "Dzień dobry". Hermionie wydało się to bardzo urocze. Na jego szczęście inicjatywę przejęła jego siostra nawiązując luźną i niewiele wnoszącą rozmowę.
    Przy herbacie opowiedzieli dosyć streszczoną historię ich pobytu w Rumunii. Dentysta był nieco zszokowany opisywanymi wydarzeniami. Wiedział jak zareaguje na to jego żona. Ona z pewnością nie przyjmie tego łagodnie gdy już wróci z zakupów. Jego obawy oczywiście się potwierdziły na szczęście uratował ich ponownie humor rudej przyjaciółki, która szybko podłapała temat zostawionej walizki. Jej żarty rozładowały napiętą atmosferę i zmieniły całe spotkanie w opowiadanie najśmieszniejszych historii. Hermiona zmieniona w kota, Hermiona ucząca Rona poprawnej wymowy zaklęcia, Hermiona zapraszająca Cormaka na przyjęcie... Jednym słowem Hermiona została gwiazdą spotkania.
    Późnym wieczorem trójka przyjaciół pożegnała się kolejną porcją uścisków, pocałunków, serdecznych życzeń i pozdrowień. Po wszystkim Potter i Weasleyowie wrócili do Nory umawiając się, że w weekend zostaną tu na noc. Pierwszy raz to oni mieli teleportować się do niej a nie na odwrót i była gryfonka bardzo cieszyła się z takiego obrotu spraw. Wreszcie czuła, że ma przy sobie wszystkich. Jednak w jej głowie wciąż kłębiło się mnóstwo pytań. Zaczynała mieć obawy czy kiedykolwiek doczeka się spokojnej nocy, nie martwiąc się o jutro.


***


    Draco szedł swoją codzienną drogą na przesłuchanie. Mijał mnóstwo ludzi, część z nich zaczął już rozpoznawać. Kobieta w wysokim koku zawsze zamierzała razem z nim do winy. Mężczyzna z blizną pod okiem każdego dnia skręcał w lewo zaraz przed korytarzem do windy. Tym razem szedł z nim jeszcze ktoś. Jego widział pierwszy raz.
    Kiedy wysiadła właścicielka upiętych włosów nieznajomy odwrócił się do niego. Skierował windę niżej za pomocą magicznej karty. Urządzenie zatrzymało się w podziemiach ale krata nie otworzyła się. Blondyn nie wiedział co się dzieje. Czuł się zagrożony a nie miał różdżki. Zarządzeniem Wizengamotu podejrzanym o smierciożerstwo magiczne przedmioty odbierano. Malfoyom zniknęła połowa zaczarowanych sprzętów domowych.
    - Pozdrowienia od Blaisea.
    Draco spojrzał chłodno na towarzysza. Nie ufał mu. Wiele osób go nienawidziło ale jeszcze nikt nie próbował go podejść a na pewno nie w ten sposób. Ten mężczyzna był pierwszą osobą, z którą nawiązywał kontakt od czasu otrzymania wyroku.
    - Nie bój się. Nazywam się Andrew Dunlow, jestem aurorem i przyjacielem Blaisea.
    - Miło poznać. Jestem Draco Malfoy jak za pewne wiesz i jeśli się spóźnię na przesłuchanie Mardot się zdenerwuje a ja nie bardzo chcę się z nim kłócić.
    - Wiem. Mardot dostał wezwanie do departamentu ds przestrzegania prawa w twojej sprawie. Mam Cię poinformować, że dziś przesłuchania nie będzie. 
    - Czemu informujesz mnie tutaj? - Draco nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć.
    - Tutaj nikogo nie ma i nie będzie dopóki nie odblokuję windy. Wyjdziesz kominkiem na dole eskortowany przeze mnie. Nikt nie może zobaczyć, że wracasz wcześniej. Potem wrócimy tutaj i za 3 godziny ponownie wyjdziesz ale tym razem normalną drogą.
    - Wybacz ale nie interesują mnie wasze gierki. Jeśli nie ma przesłuchania a ty masz mnie zaprowadzić do domu to czas żebym się tam udał i za te trzy godziny wróć po mnie.
    - A to szkoda, bo są na Twoją korzyść. Lepiej dla ciebie jak się jednak zainteresujesz.
     - W takim razie o co chodzi?
    - Załatwiłem nam to spotkanie, bo prosił mnie Twój przyjaciel. Pyta co u Ciebie i czy nic Ci nie potrzeba. Drugiej takiej szansy miał nie będziesz.
    Draco miał moment zawachania. To rzeczywiście była dla niego szansa. Mógł powiedzieć aurorowi o tym co przeczytał w notesie Mardota. Czas działał na jego niekorzyść. Spotkanie miało się odbyć za dwa dni. Andrew jednak musiał inaczej zrozumieć milczenie blondyna. Wywnioskował, że ten nie ma mu nic do powiedzenia.
    - Skoro tak wolisz. Powiem mu, że nic się nie zmieniło.
    Mężczyzna wypuścił ich z windy i przywołał ogień w kominku. Sterowała nim osoba z magiczną kartą - w tym przypadku Andrew. Czarodziej mógł dostać się jedynie w miejsce wskazane przez właściciela tej rzeczy. Draco już miał wejść do kominka, gdy ponownie usłyszał głos swojego rozmówcy.
    - A zapomniałbym! Blaise kazał Ci przekazać radosną nowinę. Astoria jest w ciąży.
    Draco uśmiechnął się tylko i zniknął w niebieskich płomieniach. W duchu dziękował swojej intuicji, że nie wygadał się przed tym człowiekiem.
 

***


     Dziś zaczynał się pierwszy dzień jej pracy. Założyła czarną sukienkę i srebrną spinkę. Miała klasyczny makijaż i wyglądała na przeciętną pracownicę ministerstwa, czyli tak jak chciała. Ostatnio za bardzo zwracała na siebie uwagę i nie potrzebowała tego teraz. Jej rodzice zaczęli już pracę więc wychodząc zamknęła dom i zabrała klucze do torebki. Oprócz wszystkich niezbędnych rzeczy znajdowało się tam jeszcze coś. Spakowała swój tajemniczy prezent. Nie wiedziała co o tym myśleć i musiała jakoś rozwiązać tę sprawę. Pomyślała, że lepiej będzie jeśli zabierze go ze sobą i pokaże Rellowowi. On na pewno jej pomoże.
    Hermiona przyszła do biura jako druga osoba. Nic dziwnego, przecież do rozpoczęcia pracy mieli jeszcze 40 minut. Na miejscu był już Pan Rellow, chociaż bardziej pasującym określeniem wydawało się "jeszcze" zamiast "już". Pod oczami pojawiły mu się sine okręgi. Koszula domagała się porządnego wyprasowania a włosy wyszczotkowania. Białka mu się zaczerwieniły. Mężczyzna wyglądał jakby nie spał od dwóch dni.
    - Proszę, szefie. - powiedziała Hermiona podając mu kubek z parującą kawą.
    - Granger, ty...nie powinnaś dopiero wychodzić z domu? - zapytał Rellow na wpół oburzony na wpół zdziwiony.
    - Przyszłam wcześniej. Poczekam gdzieś jeśli chce Pan zostać sam.
    Hermionie zrobiło się przykro. Zawiesiła głowę i zebrała się do wyjścia. Nie chciała się spóźnić a on witał ją jakby zrobiła coś złego. Przecież nie było nic niewłaściwego w tym, że stawiła się w pracy wcześniej.
    - Nie, nie. - Rellow wstał do niej i pociągnął ją delikatnie za rękę na kanapę. - Usiądź, proszę. Jestem trochę rozdrażniony. Nie za dużo spałem. Doceniam, że jesteś wcześniej, w końcu większość tutaj się spóźnia. - powiedział z lekkim, zmęczonym uśmiechem.
    - Nic nie szkodzi. - odpowiedziała, choć tak naprawdę wyobrażała sobie poranek w pracy inaczej. - Nad czym Pan tak pracuje?
    - Ja? A tak... Widzisz dziś macie dość ważne zadanie. Ty porozmawiasz z Mardotem a Astoria z resztą aurorów w biurze. Musisz wypytać o wszystko jak znam życie nic nie powie ani on ani jego koledzy ale takie rozkazy.
    - Rozkazy? - na to pytanie Rellow spiął się wyraźnie.
    - No... wiesz...wie Pani- odpowiedział nieskładnie - my też podlegamy pod wyższe osoby. To nie jest ważne, musi go Pani przytrzymać jak najdłużej nawet do 11.
    Hermiona była conajmniej zdziwiona zachowaniem swojego szefa. W niczym nie przypominał człowieka, którego poznała kilka dni temu. Opanowany, wygadany, kulturalny mężczyzna zniknął podmieniony przez bełkotającego bez ładu i składu człowieka. Pomyślała, że odłoży rozmowę o jastrzębiu na inny termin. Po dzisiejszym stanie swojego szefa nie wiedziała jak zareagowałby na taką informację.
    Pan Rellow pokazał jej miejsce pracy. Miała swoje biurko i siedziała tyłem do okna. Pokój dzieliła z Astorią, której jeszcze nie było. Dostała samonotują e pióro oraz takie zwyczajne. Mogła wybierać, którego używać. Nie miała wprawy w używaniu tego pierwszego i zdecydowała się na to drugie.
    Po jakimś czasie zaczęli schodzić się pozostali pracownicy. Sekretarka, specjaliści ds prawnych, specjaliści ds finansowych, specjaliści ds składów eliksirów... specjaliści ds wszystkiego. Jej praca polegała na wypatrzeniu nieprawidłowości w przestrzeganiu prawa a potem przekazywała to dalej do odpowiedniego czarodzieja lub czarodziejki. W pewnym sensie była informatorem, który musiał donieść o tym, co mogło się nie zgadzać. Do jej zadań należały kontrole z wybranymi pomocnikami, przesłuchania oficjalne o nieoficjalne oraz robienie z tego odpowiednich raportów.
    Tego dnia miała zacząć od przesłuchania i kompletnie nie wiedziała jak ma się do tego zabrać. Jedynym jej pomysłem było sprawdzenie jak Mardot traktuje swoich podejrzanych i świadków, tylko jak miała to rozciągnąć na trzy godziny? Wybrała czysty pergamin i pióro i zaczęła notować potencjalne pytania. Skupiła się na tym tak bardzo, że podskoczyła na wejście Astorii i Rellowa.
    Astoria nie przywitała się z nią. Wyjęła swoje prywatne rzeczy na blat, zabrała te, które były jej potrzebne i wyszła. Hermiona nie spodziewała się lepszej reakcji. Pomimo dosyć dobrego zachowania się na rozmowie przy ich szefie obie kobiety nie zapomniały ostrej wymiany zdań na korytarzu. Współpraca z blondynką nie zapowiadała się na łatwą ale była gryfonka nie mogła na to zbyt wiele poradzić. Ślizgoni mieli trudne charaktery nawet po zakończeniu szkoły. Niestety panna Granger musiała przyznać się, że sama nie zachowała się lepiej. Dała się wciągnąć w dziecinną pyskówkę i było jej z tego powodu strasznie głupio.
    Zdarzało się, że łatwo traciła panowanie nad sobą. Ginny zapewniała ją, że to normalne po tym co przeszli. Jej przyjaciółka widziała w tym reakcję obronną. Łatwiej było na kogoś naskoczyć niż dać się skrzywdzić ale Hermiona nie uznawał tego argumentu. Pamiętała wszystko co przeszła: napis "szlama", który wycięła jej Bellatriks, walkę z Nagini, ucieczka na smoku, bitwa o Hogwart, jednak mimo tych wszystkich zdarzeń udało im się wyjść z tego cało. Byli na świecie ludzie i czarodzieje, którzy traktowali ją z miłością i nigdy jej nie skrzywdzili. Jak mogła odzyskać panowanie nad sobą? Znała odpowiedź, to były wiara, nadzieja i miłość. Tak niewiele a jednoczescie tak dużo. Miała zamiar pomagać nawet smierciożercom a do tego te trzy rzeczy były jej niezbędne.
    Jej rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Wzięła się w garść i odgoniła smętne myśli. Musiała zacząć przesłuchanie Mardota.
    - Proszę.
    - Witam Pannę Granger. Widzę, że udało się Pani złamać prawo i nie ponosić żadnych konsekwencji.
    - Dzień dobry. Konsekwencje poniosłam takie same jakie ponieśliby inni na moim miejscu. Myślę, że Pan o tym już wie.
    - A mówili, że bystra z Pani kobieta. Cóż nie zawsze plotki się potwierdzają. - odpowiedział Mardot z perfidnym uśmieszkiem. - Jeśli można przejdźmy do rzeczy. Mam dziś dużo pracy.
    - Myślę, że Pana praca może zaczekać. Przesłuchania jeden dzień później nie zrobią Panu różnicy. - Hermiona walczyła ze sobą, żeby nie naskoczyć również na Mardota.
    - O co więc chodzi?
    - O Pana pracę, myślę, że to również Pan już wie.
    - Widzi Pani ja nie jestem Merlinem i nie wiem wszystkiego z góry. Nie przekraczam regulaminu, nie robię nic więcej niż muszę. Zamiast zająć się czymś pożytecznym, przesłuchujecie ludzi ratujących wam dupy! Co ja tu robię?! - Mardot nie próbował zachować powagi.
    - Odpowiada mi Pan na pytania. Jeżeli nie ma Pan nic do ukrycia to nie musi się Pan denerwować. Zacznijmy od tego jak to jest, że jednak sporo Pan wie. Wiedział Pan, że zostałam zatrzymana. Skąd?
    Mardot nie odpowiadał. Musiał się domyślać o co będzie pytany ale i tak nic nie mówił. Hermiona nie mogła podać mu verutaserum bez konkretnych zarzutów a póki co ich nie miała.
    - Czyli jednak ma Pan coś do ukrycia.
    Odpowiadała jej cisza. Mardot przeszywał ją swoim wzrokiem. Czarne ubrania kontrastowały z jego białą cerą. Wyglądał na zmęczonego życiem. Nie jak Rellow na niewyspanego, on przypominał jej Voldemorta. Człowieka, który ze względu na swój cel (w tym wypadku łapania śmierciożerców) nie spał miesiącami i powoli wariował.
    - Dobrze się Pan czuje? - zapytała nagle Hermiona.
    - Słucham? - Mardot był wyraźnie zaskoczony.
    - Jest Pan bardzo blady. Nie chcę, żeby Pan tu zemdlał.
    - Nie potrzebuję litości. Nigdy jej nie miałem i to przez Ciebie!
    - Może Pan rozwinąć?
    - Nie. - Mardot znowu przybrał obojętną twarz.
    - W takim razie słucham odpowiedzi.
Chyba, że Pan coś ukrywa i mam Panu odebrać różdżkę do wyjaśnienia sprawy.
    - No, no - powiedział auror śmiejąc się - nieźle. Pierwsza próba zastraszania za Panią. Ładnie ale bez podstaw. Groźby trzeba spełniać.
    Hermiona przyznała rację wszystkim innym - Mardot to pajac.
    - Chyba nie zdaje Pan sobie sprawy z Pańskiego położenia, więc wyjaśnię. Nie zrobił Pan nic w sprawie Dracona Malfoya, chociaż miał on silną linię obrony. Wiedział Pan z nieudokumentowanych źródeł o moim zatrzymaniu a miało to miejsce w Rumunii. Wypisał Pan nakaz i złamał Pan prawo, bo nakazy to nie Pańska działka. Wiem jak traktuje Pan smierciozerców i jest to znów niezgodne z prawem. Może według Pana to wszystko to brak podstaw ale dla mnie to są mocne podstawy. W dodatku utrudnia Pan śledztwo i nie współpracuje, myślę, że byłoby dla Pana lepiej, jeśli zacząłby Pan ze mną rozmawiać.
    Mardot zdębiał. Nie spodziewał się tego po kontrolerze, który pracuje tu jeden dzień. Jeśli bardziej ją zdenerwuje to rzeczywiście mogła narobić mu kłopotów a teraz nie były one potrzebne ani jemu ani reszcie jego biura.
    - Dobrze. Skoro tak Pani stawia sprawę to zaczynamy.



*"Hymn o miłości"